„Przesiedleńcze losy mojej rodziny” – Zbigniew Banach
Nazywam się Zbigniew Banach, jestem drugim pokoleniem naocznych świadków tragicznych dni 1944 roku. Mieszkam w Jarosławiu, na Osiedlu Zielińskiego. Wiedzę, na temat tamtych okropnych dni, zaczerpnąłem od nieżyjących już rodziców oraz kuzyna mojej mamy, wuja Piotra Harasika, mieszkańca Radymna.
Wysiedlone, wyrzucone ze swoich domów, ze swojej ziemi, były trzy rodziny: rodzina mojego dziadka Michała i Marii Banach, z synami Franciszkiem i Michałem. Rodzina mojego drugiego dziadka Michała i Marii Łubińskich, z synem Stanisławem i córkami: Rozalią i Cecylią. Trzecią rodziną byli: Mikołaj i Paulina Harasik z dziećmi: Michałem, Piotrem, Marią oraz Michaliną. Wszyscy mieszkali w miejscowości Horpin, w powiecie Kamionka Strumiłowa, woj. lwowskie. Ojciec mojej mamy zajmował się wyrobem płócien lnianych, zaś pozostali pracowali na roli.
Rok 1939. Początek drugiej wojny światowej nie był dla mieszkańców Horpina czymś okrutnym. Agresor niemiecki był w miarę tolerancyjny wobec mieszkańców. Zapewne było to przemyślane działanie wobec tej części narodu, z którego wyrosły sławne zastępy armii Własowa (temat dla historyków) Prawdziwe oblicze wojny i nienawiści związane z agresją, nastąpiło w 1944 roku. Kilka dni po świętach Wielkiej Nocy (Wielkanocna Niedziela 44 roku, wypadała 9.kwietnia), bandy ukraińskich zbrodniarzy metodycznie oczyszczały tamte tereny z wszystkiego, co polskie. Nieuchronnie zbliżały się do Horpina. Miejscowy kierownik szkoły podstawowej, p. Susiewicz, ze łzami w oczach wspominają tego dobrego człowieka, wyprosił u okupanta niemieckiego ochronę złożoną z dwudziestu żołnierzy. Niezrozumiały dla mnie paradoks. Okupant, mający na sumieniu tysiące istnień, broni garstkę ludzi małego Horpina, chroni przed śmiercią z ręki sąsiada, może kolegi lub przyjaciela – Ukraińca.
Po tygodniu „opieki” żołnierzy niemieckich, przywódcy band ukraińskich wymusili odstąpienia od ochrony. Przełożony niemieckiego wojska poradził p. Susiewiczowi, aby z chwilą opuszczenia wsi przez wojsko, mieszkańcy również opuścili swoje domostwa i uciekli do pobliskiego miasteczka. Tak też zrobiono, a kilka godzin po opuszczeniu domostw wieś płonęła.
Mówi się o przesiedlaniu. Nie, to nie było przesiedlenie w normalnym tego słowa znaczeniu. Była to ucieczka przed śmiercią. Tutaj wyobraźmy sobie, głowę rodziny, ojca, który przerażonymi oczyma ogarnia swoje dobra i kwalifikuje, co zabrać. I zabrano ze sobą: bydło, zboże oraz drobny sprzęt domowy. Z tymi „dobrami” dostali się do stacji kolejowej o nazwie Sapieszanka. Tam, p. Susiewicz, uprosił niemieckiego okupanta o przydział wagonów kolejowych, które zostały dość szybko zagospodarowane. Krowy, konie, zboże i drobny sprzęt w jednej połowie wagonu, ludzie z osobistym dobytkiem w drugiej.
W tym dniu, w nieznane, wyjechało ok. 20 rodzin. Wzruszająca jest historia p. Królików. W wagonie bydlęcym urodził się im syn, Eugeniusz. Dziś jest, w zaawansowanym wieku, księdzem, (możliwy kontakt). W maju 1944r. cała grupa uciekinierów przyjechała do Przeworska i Rogóżna. Rodzina Łubińskich tymczasowo dostała tzw. przydział do miejscowości Gać, gdzie przebywali do początku 1945 roku. Ostatecznie zamieszkali w Skołoszowie, w domu po Ukraińcach, o nazwisku Czubocha, a rodzina wuja Piotra w Markowej, obok domostwa, bestialsko zamordowanej, rodziny Ulmów. Po ok. trzech miesiącach, wujek Piotr z rodziną, osiedlili się w Skołoszowie k. Radymna. Rodzina Banachów otrzymała również przydział do Skołoszowa.
W 1947 roku, Franciszek Banach, ożenił się, z dobrze sobie znaną, Cecylią Łubińską. Wiem, że było to wielkie wydarzenie dla osób tworzących jedną wielką rodzinę Horpiniaków.
W 1962 lub 63, mój ojciec, jakimś sposobem, przekroczył granicę wschodnią, aby przekonać się o sensie powrotu na tzw. swoje. Tam przekonał się o wielkiej wrogości i głupocie miejscowych. Spalono wszystko, co było polskie. Dzięki tej wiedzy rodzice postanowili budować nową przyszłość, w nowej – starej Ojczyźnie.
Dziś rodzice nie żyją, większość starszych Horpiniaków też przeszła na tę drugą stronę. Młodzi wyjechali do Irlandii. Mało kto interesuje się przeszłością. Jest to chyba normalne, a może nie do końca. Ale dzięki ludziom chcącym zostawić ślad w historii naszej Ojczyzny, uzmysławiam sobie, że sam, w tej materii, niewiele zrobiłem.
W 1995 roku Ukraina uzyskała niepodległość. Mój ojciec, z tego tytułu, był co najmniej zniesmaczony. Jego oczy często były mokre, a to dlatego, że dziadek, w godzinach ucieczki całej rodziny z zagrożonego Horpina, odmówił wyjazdu. Ożeniony był z Ukrainką, co wówczas było normalne. Zapewne myślał, że status małżeństwa mieszanego uchroni go przed złym losem. Niestety, zastrzelony został przez sąsiada, Ukraińca, który najpierw podpalił obejście, a później ratującego swoje bydło dziadka Michała. Po prostu zastrzelił. Ojciec twierdził, że zbrodnie te zostały usankcjonowane przez społeczność międzynarodową.
Żyją jeszcze świadkowie tamtych dni. Pytanie tylko, czy zechcą wracać do wspomnień, czy zechcą swoją wiedzę przekazać następnym pokoleniom?