Marta Iłowska, Z Brodów do Jarosławia – dzieje rodziny Iłowskich i Przytockich oparte na wspomnieniach Marii Iłowskiej
Moja mama Maria Iłowska pochodzi z rodziny Przytockich – ojciec Antoni Przytocki, mistrz kowalstwa, matka Antonina Przytocka gospodyni domowa. Urodziła się w 1920 roku w Borysławiu, gdzie mieszkali rodzice z trójką jej starszego rodzeństwa. Gdy miała kilka lat, rodzina przeniosła się do Brodów.
W Brodach ukończyła szkołę, do której uczęszczała też córka Władysława Andersa, wówczas dowódcy stacjonującego tam polskiego garnizonu wojskowego. Kolegą ze szkolnych lat był Jan Wojewódka, który w czasie wojny jako lotnik brał udział w Bitwie o Anglię. Potem wyemigrował do USA, gdzie został znanym impresario organizującym przez długie lata koncerty polskim artystom.
Spokojne, pracowite, w miarę dostatnie życie w Brodach przerwała wojna – okupacja sowiecka, a potem niemiecka. Rodzeństwo mamy – Stanisław i Eugenia – po założeniu rodzin wyjechało z Brodów. Stanisław do Strzyżowa, Eugenia do Rzeszowa.
Kazimierz został wcielony do wojska sowieckiego – kozaków, potem przeszedł do armii polskiej, w szeregach której walczył do końca wojny, aż do zdobycia Berlina.
Mama w 1942 roku wyszła za mąż za Bolesława Iłowskiego, piłsudczyka, podoficera wojska polskiego z garnizonu w Równem, uczestnika kampanii wrześniowej. Tacie udało się uciec z sowieckiego obozu jenieckiego przed transportem jeńców do miejsc rozstrzelania.
Po ślubie zamieszkali u rodziców ojca w Podkamieniu znanym Kresowianom z klasztoru Dominikanów, zwanym przez nich Jasną Górą Kresów Wschodnich.
W styczniu 1944 roku zostali ostrzeżeni przez przyjaznych miejscowych ludzi przed planowaną na nich napaścią i agresją nacjonalistów ukraińskich.
Babcia Antonina Przytocka z najmłodszym synem Zygmuntem i moi rodzice z kilkumiesięcznym synkiem Henrykiem zdecydowali się wyjechać do brata mamy do Strzyżowa. Dziadek Antoni został w Brodach, by pilnować domostwa, spokojnie spakować ważne rzeczy. Rodzice uciekając zabierali niezbędne rzeczy, ale zostawili niemal cały dobytek, nawet dokumenty. Dziadek z większym bagażem miał przyjechać do Strzyżowa. Wszyscy żyli nadzieją, że niebawem powrócą do domu w Brodach.
Podróż do Strzyżowa (ok 300 km) wagonami towarowymi, z licznymi przesiadkami trwała niemal tydzień.
Dziadek dołączył do nich po dramatycznych przejściach – syn wykupił go od strażników z transportu Polaków do pracy w Niemczech. Był wygłodzony, obdarty, brudny, wyniszczony, bez bagażu. Cały dobytek życia został w Brodach. W Strzyżowie mieszkali kilka miesięcy, bo chcieli jak najszybciej wracać do siebie.
Droga powrotna do Brodów zakończyła się w nieznanym im mieście Jarosławiu. Kierowca ciężarówki, którą wracali do swojego domu, niespodziewanie rozkazał im wysiąść w Jarosławiu. Koczujących na chodniku zauważył przechodzący tamtędy znajomy z Brodów pan H. Makarski. Zaopiekował się znajomymi, zabrał do swojego mieszkania, potem pomógł im ulokować się w wolnym pokoju obok swojego mieszkania, znaleźć pracę.
Powiadomieni o tym, że Brody pozostają poza granicami Polski, zdecydowali się osiedlić w Jarosławiu. Zaczynali nowy etap życia, w nowym środowisku, bez środków do życia.
Dziadkowie z synem Zygmuntem zamieszkali osobno. Wujek ukończył Technikum Budowlane, założył rodzinę. Pracował w JPB na kierowniczym stanowisku i w Spółdzielni Mieszkaniowej pełniąc funkcję prezesa. Zmarł w 1993 roku. Jego dwaj synowie Andrzej i Henryk z rodzinami do dziś mieszkają w Jarosławiu.
Rodzice przekazywali, że te pierwsze lata w Jarosławiu były bardzo trudnym, przykrym okresem w ich życiu, pomimo że byli wspomagani finansowo i emocjonalnie przez starszych braci i ojca, którzy wyemigrowali do Ameryki – Kanady i USA oraz przez starsze rodzeństwo mamy i znajomych.
Dzięki ciężkiej pracy oraz pomocy rodzeństwa ich sytuacja powoli zaczęła się poprawiać i stabilizować. Rodzina powiększyła się – w Jarosławiu urodziła się moja siostra Lilianna i ja.
Rodzicom udało się uzyskać mieszkanie w kamienicy w Rynku, w niedługim czasie rozpoczęli budowę domu przy ulicy Poniatowskiego.
W 1962 roku przenieśliśmy się do nowego domu po dziewięciomięcznym zamieszkiwaniu w dwóch niewielkich pomieszczeniach w baraku (na Małym Rynku), gdzie ulokowano nas po ewakuacji z mieszkania w zagrożonej obsunięciem murów kamienicy w Rynku.
Tato pracował przez długie lata w internacie Technikum Budowlanego, mama w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych pracowała w stołówce szkolnej Technikum Budowlanego, potem razem z ojcem prowadzili sklep – kiosk „Ruch”.
Tato w 1958 roku, po śmierci swojego ojca Michała, gdy pojechał po matkę – Rozalię, by ją zabrać do Polski, miał możliwość pooglądania (z odległości) zagarnięte przez rodzinę ukraińską pozostawione w Brodach domostwo mamy z warsztatem dziadka Przytockiego Brat, konserwator zabytków, na początku lat 90-tych ubiegłego wieku pracował przy restauracji grobu Aleksandra hrabiego Fredry w Rudkach koło Lwowa, miał możliwość wyjazdu do swego miejsca urodzenia w Podkamieniu. Zobaczył dom dziadków Iłowskich oraz ruiny klasztoru Dominikanów. W niezniszczonej części klasztoru mieścił się dom opieki dla psychicznie chorych. Tato i brat podczas tych wyjazdów odnieśli bardzo przykre wrażenia.
Rodzice rzadko wspominali czasy młodości, gdy mieszkali na Kresach, wzbudzały bowiem w nich tęsknotę, żal, rozgoryczenie.
Ojciec zmarł w 1984 roku, nie doczekał odzyskania przez Polskę niepodległości, której bardzo pragnął. Mama we wrześniu 2020 roku obchodziła jubileusz 100. lecia urodzin. Mieszka z nami w naszym (wybudowanym przez rodziców) jarosławskim, rodzinnym domu. Cieszy się dobrym zdrowiem.
Swoim życiem rodzice pokazali nam, jak żyć w miłości do Pana Boga, ojczyzny, rodziny, szanując ludzi, pomagając potrzebującym, podejmując wysiłek dla pokonywania trudności, budowania i rozwoju naszej małej ojczyzny.
Staramy się w naszym życiu ich naśladować.