Helena Kwiecień z d. Łochwicka – wspomnienia z Krzemieńca
„Jest 1 września 1939 roku. Nad Krzemieńcem pojawiają się pierwsze niemieckie samoloty. Bombardują górę królowej Bony… 17 września do Krzemieńca wkracza Armia Czerwona. Aresztowania, zamykanie szkół to codzienny widok niemal na każdej ulicy. Sytuacja nie zmienia się aż do maja 1940 roku. 29 maja 1940 r. zostaje zamknięte Liceum Krzemienieckie, a późnym wieczorem śmierć ponosi 300 osób, w przeważającej części inteligencja – profesorowie i nauczyciele. W czerwcu 1940 r. zostaje zlikwidowana ostatnia szkoła z polskim językiem nauczania. Nauczyciele, którzy uszli z życiem organizują tajne komplety – nauczanie w grupach po 4 i 5 osób. Na terenach Krzemieńca następują liczne wywózki w głąb ZSRR. Codziennie do godziny 1.30 nad ranem mieszkańcy oczekują, czy ktoś nie zapuka do drzwi, dając 15 min. na spakowanie się i wywóz w nieznane. W taki sposób zginęło bardzo wiele osób z miasta Krzemieńca. W czerwcu 1941 r. ponownie atakuje Armia Niemiecka i 25 czerwca wkracza na tereny Krzemieńca.
Uczęszczałam na tajne nauczanie w grupie 5- osobowej, pod pretekstem pomagania choremu człowiekowi. Naszym nauczycielem był dr prawa i filozofii Wiesław Kryński, który bez problemów posługiwał się j. niemieckim, ponieważ pochodził z Poznania. Mieszkał on w domu należącym niegdyś do babci Juliusza Słowackiego. Od budynku Gestapo dzielił go jedynie mur. Nigdy Niemcy jednak nie zorientowali się, że tuż za murem prowadzone są tajne komplety. Prawdopodobnie 2 zespoły uczęszczające w Krzmieńcu na tajne nauczanie „wpadły”. Od wiosny 1942 roku na terenie Krzemieńca powstaje getto, w którym osadzonych zostało ok. 8 tys. Żydów. Z dnia 31 sierpnia na 1 września 1942 r. część bogatych Żydów zostaje załadowana na samochody, ograbiona z wszelkich kosztowności i wywieziona… Wywieziono ich w nieznane i już nigdy o nich nie słyszano – prawdopodobnie zostali rozsrzelani. Nad ranem getoo zostaje podpalone, a do uciekających Niemcy strzlają. Część miasta się pali, tego widoku nikt nigdy już nie zapomni. W tym samym czasie swoją działalność rozpoczynają tzw. banderowcy, którzy bez skrupułów mordują Polaków.
Wielkanoc 1943
W Wielką Sobotę 1943 r. napadają na nasz dom banderowcy. Dom znajduje się naprzeciw słynnego Liceum Krzemienieckiego, gdzie mieścił się szpital niemiecki, obramowany dużym murem. Od szpitala dzieliła nas tylko ulica i niewielki ogród. Krzyki oraz wołania sąsiadki, która bardzo dobrze mówiła po niemiecku zmusiły wartowników niemieckich od interwencji i banda, która nas zaatakowała – wycofała się. 22 sierpnia do naszego domu przyszła matka, najprawdopodobnie jednego z banderowców i powiedziała: uciekajcie, bo syn tym razem was zabije. To ona – matka nas ostrzegła. Ale żeby móc uciec trzeba było mieć przepustkę, a my jej nie mieliśmy, więc mój tatuś powiedział, że rodzina nie oddała jeszcze zboża na kontygent i trzeba jej pomóc. Niemcy szybko wydali potrzebne dokumenty. Opuściliśmy dom i udaliśmy się całą rodziną do Dubna, skąd mieliśmy nielegalnie być przetransportowani przez tzw. zieloną granicę aż do miejscowści Brody. Miesliśmy już odjeżdżać i wtedy zaczepił nas pewien kolejarz. Powiedział: proszę nie jechać tym pociągiem dzisiejszej nocy. Parę razy podchodził do mamy i taty i usilnie prosił żeby nie wsiadać do pociągu.. Tatuś mój nie chciał go słuchać, szedł już wpłacić pieniądze, wtedy kolejarz zapytał ile mam lat. Odpowiedziałam, że 13 i słuszałam: jeżeli wam na życiu nie zależy, to co zawiniło to dziecko. Tatuś nie wpłacił pieniędzy. Pamiętam do dziś kolejarza o przepięknych niebieskich oczach.
W Dubnie oprócz naszej rodziny na przekroczenie granicy czekało jeszcze 36 osób. Wszyscy wsiedli do pociągu. Jak się później okazało nastąpiła rewizja i wszyscy zostali wywiezieni do Oświęcimia… Tatuś chciał podziękować kolejarzowi, ale na próżno go szukał. …
Następnej nocy razem ze świnkami pociągiem podróżowaliśmy do Brodów, tam mieli nas przejąć. W pewnym momencie drzwi się otworzyły, a ja usłyszałam: Was ist das? Błysk latarek na słomę i krótka odpowiedź kolejarza: polnisch Schwein. Drzwi się zamknęły, a my zostaliśmy uratowani. Jechaliśy jeszcze przez chwilę, a później wyrzucono nas w szczerym polu, mieliśmy czekać aż ktoś po nas wróci. Najpierw przyszedł mężczyzna i zabrał tatę. Dołączyli oni do pracowników fabryki, którzy właśnie kończyli zmianę. W ten sposób tato dotarł do Brodów. O 10.30 przejeżdżał pociąg. Od czasu do czasu słyszałyśmy strzały. Mamusia przytuliła mnie i czekałyśmy. Pociąg odjechał. Zobaczyłyśmy kobietę, z którą dołączyłyśmy do zmiany kobiet i z nimi już bez przeszkód dotarłyśmy do Brodów, gdzie w domu jednego kolejarza czekał na nas nocleg i ciepły posiłek. Tam też spotkałyśmy się z tatusiem. Dostaliśmy nowe dokumenty i już oficjalnie przyjechaliśmy do Jarosławia”
Helena Kwiecień z domu Łochwicka, maj 2016 r.