Grzegorz Mazurkiewicz, Wspomnienie o rodzinie Mazurkiewiczów z Batiatycz k/Kamionki Strumiłowej
W Batiatyczach zaczyna się historia rodu. Maciej Mazurkiewicz z końcem XVIII wieku jako mały chłopiec przybył z matką z Lubyczy do Batiatycz, gdzie w 1804 roku wziął ślub z Zofią Minorowicz. Miał wtedy 20 lat, ona 18 (wg skanów ksiąg metrykalnych zabużańskich). Urodziło im się ośmioro dzieci. Jedno z nich – Franciszek urodzony 30.04.1828 – służył 8 lat przy ułanach w armii austrowęgierskiej. Ożenił się z Teklą Demską z Obydowa, z którą miał czworo dzieci. Najstarszy Antoni przyjechał w sierpniu 1945 roku wraz z żoną Rozalią (z d. Zbroniec) z Obydowa do Jarosławia.
Maciej dożył 90 lat. Batiatycze nie były już tą samą wsią, jaką zobaczył, gdy tam przybył. Wtedy zastał tam jedną gospodę koło cerkwi i kilka domków. Około roku 1907 spłonęły doszczętnie zabudowania w Batiatyczach, których pradziadek Antoni już nie odbudował. Wskutek tego pożaru nosił ślady poparzenia na rękach i twarzy.
Wybudował nowe gospodarstwo na Podgrzędzie (inaczej Grzędzie – taki wpis ma na świadectwie szkolnym stryjek Bronek), niedaleko kościoła św. Jadwigi w Batiatyczach. Taka nieistniejąca dziś osada. W 1931 roku, gdy urodził się mój tato Józef, to już należała pod Lipniki. „Swoje gospodarstwo pradziadek wybudował w czystym polu. Przez dłuższy czas sadził różne drzewa tak, że po pewnym czasie wyglądało to jak mały park, w którym rosły: lipy, graby, klony, dęby, świerki, sosny, osiki, akacje, jarzębiny, topole, olchy, wierzby, brzozy, jesiony, kasztany, leszczyny, czeremchy, iwy, krzewy jaśminu, bzy, róże, jabłonie, grusze, wiśnie, śliwy, czereśnie. Antoni bardzo lubił konie, to była jego pasja”. (fragment spisany w 1981 roku przez stryjka Bronka).
Moja prababcia Rozalia urodziła ośmioro dzieci (z których czworo wcześnie zmarło) w tym bliźnięta Piotra i Katarzynę. Piotr urodził się 18 maja 1894 roku, a zmarł 23 października 1895 roku. Moja babcia Maria była najstarsza z czwórki rodzeństwa. Jej rodzice bardzo wcześnie zmarli, gdy miała osiem lat. Wychowywali się w rodzinie wujka. Jakże później (po zamążpójściu) cieszyła się,gdy mogła stworzyć swój dom. Brat mojego dziadka Józefa – Franciszek, który wyemigrował do Kanady w 1926 roku i tam założył rodzinę z Genowefą z domu Szelc, pochodzącą z Turaszówki k/ Krosna przysyłał pieniądze bratu Józefowi, który kupił mu pod Papirówką 8 morgów ziemi, na którą miał wrócić na stare lata.
Ta żyzna ziemia, jak wspominają żyjący, którą nawoziło się co kilka lat, była podstawą ówczesnego życia, które skończyło się wraz z wojną. Moi dziadkowie – Józef (1896-1967) i Maria (1901-1978) z domu Mazur – z Obydowa k/Kamionki Strumiłowej zawitali do Jarosławia wraz z dziećmi wczesną wiosną 1944 roku. Zamieszkali na Szczytnej u Józefa Zwolińskiego i przebywali tam do kwietnia 1945 roku. Później osiedlili się na Przedmieściu – Brodowicze na gospodarstwie poukraińskim. Natomiast ich rodzice, a moi pradziadkowie, Antoni i Rozalia z domuZbroniec zostali w Batiatyczach (około 5 km na zachód od Kamionki Strumiłowej – dziś Kamionki Bużańskiej).
Moi pradziadkowie Antoni i Rozalia widzieli na własne oczy zagładę polskich osiedli spalonych doszczętnie przez banderowców tak, żeby ślad po Polsce nie został. Ocaleli, ale musieli opuścić dom rodzinny i z kartą ewakuacyjną wyjechać na tzw. ziemie odzyskane do wsi Gaje k/ Wrocławia, gdzie zamieszkali wraz z Michałem Różyckim, skąd później (w sierpniu 1945) syn Józef (mój dziadek) przywiózł ich do Jarosławia na Brodowicze.
Mój dziadek Józef Mazurkiewicz, syn Antoniego, z żoną Marią, mając na utrzymaniu rodziców, gospodarzył na 35 morgach pola. Po zajęciu Polski wschodniej przez Rosjan gospodarstwo jego zostało rozebrane przez socjalizm. Część pola, zboże i bydło przepadło. Jemu zostawiono 10 morgów, a podatek został wymierzony z 35 morgów, a gdy nie miał z czego zapłacić, to zagrożono, że zostanie wywieziony na Sybir. Został zakwalifikowany do wywózki i tylko wybuch wojny w 1941 roku uchronił go od deportacji w głąb Rosji. Pod okupacją niemiecką było spokojniej, tylko później nasiliły się mordy dokonywane przez banderowców.
W domu w Batiatyczach zostali moi pradziadkowie: 80-letni Antoni i dwa lata młodsza Rozalia. Mieszkali tam jeszcze rok. Ze wspomnień zapisanychw maju 1944 roku wiadomo, że we wsi zostało zabitych 15 Polaków. Wiosną 1944 roku moi dziadkowie Józef i Maria z synami Bronisławem i Józefem (moim ojcem) uciekli z Batiatycz.
Ze wspomnień mojego wujka Stanisława Kruczkowskiego (1938) syna siostry mojego dziadka Józefa – Marii, który mieszkał około 5 km na północ od Batiatycz w osadzie Karczemka (Rudolfówka). Opowiadał o ucieczce przed banderowcami w końcu 1943 roku po tym, jak mieszkańcy wsi Karczemka zostali uprzedzeni przez jakiegoś Ukraińca, że wkrótce ich wieś zostanie spalona, a mieszkańcy wymordowani. I tak też się stało. Nie został kamień na kamieniu. Przed mordem uciekli. Za to – jak później słyszeli – wściekli upowcy rąbali domostwa siekierami.
W sierpniu1945 roku Antoni z Rozalią, Józef z Marią i Bronisławem (1926 – 2003) oraz Józefem (1931 – 2007) – moim ojcem – zaczynali nowe życie w Jarosławiu, ale pewnie w głębi serca nigdy nie zapomnieli o swoim rodzinnym miejscu.
W sumie razem otrzymali 7,5 hektarowe gospodarstwo, a później wobec prześladowań właścicieli większych gospodarstw, zrzekli się 2 hektarów.
Rozalia zmarła 26.01.1950 roku, a Antonii 25.02.1950 roku i zostali pochowani na nowym cmentarzu w Jarosławiu. Ich grobowiec graniczy z grobowcem rodziny Wierzbieńców, z którymi mieszkali po sąsiedzku również na Brodowiczach.
Ojciec mój Józef ukończył jarosławskie technikum geodezyjne w 1951 roku, jego ojciec, a mój dziadek Józef, zamówił wówczas solidny dębowy stół (stoi do dziś) specjalnie pod mapy. Zaraz po szkole ojciec odbył dwuletnią służbę wojskową, a potem poszedł do pracy. Jako geodeta zajmował się przez całe życie wykonywaniem pomiarów, zaczynając od Bieszczadów, gdzie jeszcze wtedy nie było Zalewu Solińskiego. Mieszkał u gospodarza nieopodal kościoła w Polanie.
W 1960 roku ożenił się Heleną Sobolewską z Michałówki, również geodetką. Osiedlili się w Nisku, gdzie w 1962 roku urodziła się moja siostra Grażyna, a w 1970 ja przyszedłem na świat.
Za pierwsze zarobione pieniądze ojciec kupił rower marki „Zeus”. Bronisław został na gospodarce. Interesował się historią – szczególnie o przesiedleniach (akcja Wisła), o zsyłkach na Sybir oraz historią rodziny. Choć potem żyli oddaleni od siebie o 70 km, to jednak ta więź pozostała do końca ich życia. Razem pielgrzymowali 14 września na odpusty parafialne w kamioneckim kościele. Wracali tam jak bociany. Ja tego w pędzącym świecie nie dostrzegam. Jeden wspierał drugiego. Już po śmierci obydwu jeździmy z dziećmi na wakacje na Brodowicze i poznajemy bliżej sąsiadów. Teraz śmieję się, że ta ziemia sąsiadów jest droższa od tej w Nowym Jorku. Pan Zenek Wierzbieniec wspomina jak mój pradziadek Antoni z jego ojcem mogli godzinami opowiadać o koniach. Powstał nawet pomysł (pana Zenka), że kupimy sobie po koniku i będziemy je hodować na emeryturze.