Teresa Bronicka (z d. Fiałek), Wspomnienia
Pochodzę z Jarosławia. Moja rodzina mieszkała na Stawkach. Ojciec Jan Fiałek w 1939 roku został powołany do zasadniczej służby wojskowej i ukończył kurs telegraficzny w Kompanii Łączności 6. Batalionu Telegraficznego w Jarosławiu. We wrześniu 1939 roku służył w 39. Pułku Piechoty i wraz z nim walczył w okolicach Kutna, gdzie trafił do niewoli. Pamiętam, że gdy ojciec wrócił z niewoli do domu, bałam się go i nazywałam „pan”. Moja mama była najmłodsza z rodzeństwa – miała dwie siostry i dwóch braci (Mikołaja i Michała). Rodziny mieszkały w pobliżu, a dzieci znały się od najmłodszych lat. Czas wojny obfitował w różne wydarzenia. W pobliżu naszych domostw stacjonowały wojska niemieckie, z czym wiązały się trudności aprowizacyjne. Wojsko żądało zaopatrzenia i egzekwowało je od mieszkańców.
W 1944 roku nad Sanem stacjonowały wojska rosyjskie – doszło do starć Sowietów z wojskami niemieckimi. Dodatkowo w pobliżu grasowały bandy UPA. Wiosną 1945 roku banderowcy podpalili Wiązownicę – był to dla nas straszny widok, bo przecież Stawki nie są odległe, dzieli je tylko San.
Pamiętam, jak w zimie ludzie uciekali zza Sanu do Jarosławia. Wśród nich była matka z dzieckiem na ręku. Kobieta miała bose nogi, biegła do naszych domostw, by znaleźć schronienie. Najbliżej mieszkał brat mamy Mikołaj z rodziną i to on właśnie udzielił tej kobiecie pomocy. Rano odwiózł ją do Jarosławia.
Tymczasem walki zaostrzały się, latające wokół kule stanowiły śmiertelne zagrożenie. Pamiętam, że sąsiad miał na podwórzu murowaną piwnicę i w niej schroniło się kilka rodzin. Wszyscy drżeli ze strachu i modlili się, bo obok słychać było narastający huk eksplodujących pocisków. Od jednego z nich zapalił się kryty strzechą dom sąsiada, a obok w stajni były przywiązane zwierzęta. Sąsiad zarzucił na głowę mokry koc i ruszył na ratunek. Na szczęście udało się je wyprowadzić na zewnątrz, ale w tym czasie spłonął całkowicie dom.
Po drugiej stronie drogi stał dom moich rodziców również kryty strzechą, ale szczęśliwie ocalał. Zbliżała się zima, sąsiedzi mieli tylko stodołę, więc moi rodzice przygarnęli pięcioosobową rodzinę pod nasz dach. Z wielkim trudem po jakimś czasie udało się odbudować ich dom i stajnię. Sąsiedzi wrócili do siebie.
W czasie okupacji niemieckiej na Sanie rozpoczęto budowę nowego, żelbetowego mostu. Do prac przy nim Niemcy ściągali także okoliczną ludność. Budowa nie została ukończona – pozostały jedynie szyny leżące na polach oraz filary. Gdy teren ten zajęli Sowieci, podłożyli ładunki wybuchowe i wysadzili konstrukcję w powietrze. Kanonada była ogromna, a fragmenty żelaza i betonu znajdowano w dużej odległości. Na szczęście nikt wówczas nie zginął.
Po zakończeniu wojny zostałam zapisana do szkoły powszechnej (obecnie Szkoła Podstawowa nr 7) na przedmieściu. Miałam niecałe 7 lat. Szkoła była oddalona o około 3 kilometry od Stawek. W tym czasie rodziny były liczne – w każdej było po kilkoro dzieci – brak było odzieży, obuwia, środków higieny. Dzieci do późnej jesieni chodziły do szkoły źle ubrane, bose. Sale lekcyjne były ogrzewane piecami kaflowymi, lecz ze względu na nieszczelne okna i drzwi było zimno.
Szkoły otrzymały deputat żywnościowy z UNRRA. W kuchni szkolnej gotowano zupę z suszonych produktów i kakao. Ja z łakomstwa wypiłam za dużą porcję kakao, którą potem odchorowałam. Pamiętam, że aby dostać te deputaty żywności, kierownictwo szkoły musiało dostarczyć fotografie dzieci – ja taką też posiadam. Została ona wykonana późną jesienią w październiku lub w listopadzie, a wiele dzieci było licho ubranych i bosych. Wśród uczniów była też spora grupa przybyszów ze wschodu. Część z nich w szkole była krótko, bo rodziny wyjeżdżały na tzw. Ziemie Odzyskane.
W dzielnicy Stawki nastąpiły duże zmiany – przesiedlenia ludności. Połowa mieszkańców została wysiedlona na Ukrainę, a w jej miejsce pojawili się „repatrianci” ze wschodu. Byli to rolnicy, którzy przybyli jedynie z niewielkim dobytkiem i licznym potomstwem. Domy, które tutaj otrzymali, były bardzo biedne – najczęściej drewniane (jedynie trzy były murowane).
Wśród rodzin, które przyjechały tutaj z Kresów, byli między innymi pochodzący z Magierowa Stechnijowie. Z kolei w domu po wysiedlonej rodzinie Wróblów zamieszkali Ziębowie. Pan Zięba pracował na kolei jako maszynista. Był nie tylko pracowitym, ale i zaradnym człowiekiem. Dość szybko wybudował niewielki, ale solidny drewniany dom, w którym jeszcze do niedawna mieszkał jego syn Józef.
Chałupę wysiedlonych na wschód Szczeblowskich zajęła przybyła stamtąd rodzina Sanakiewiczów, a niedaleko zamieszkał niejaki Panasiuk z córką Stanisławą. Stasia po ukończeniu szkoły wyszła za mąż za Feliksa Jaskułę, którego rodzina przyjechała z Obydowa.
Na Stawkach osiedliła się także pani Maria Szczepańska z synem Zbigniewem. Ich droga z Sokala do Jarosławia wiodła przez Syberię, gdzie zmarł jej mąż. Maria Szczepańska była kobietą zaradną, bardzo udzielała się społecznie – między innymi zadbała o to, aby Stawki zostały zelektryfikowane. Po pewnym czasie sprzedała niewielki dom oraz gospodarstwo i zamieszkała blisko centrum Jarosławia.
Inną kresową rodziną byli Trojanowie – Franciszek, jego trzy córki oraz syn. Niedaleko zamieszkali Czerwińscy – małżeństwo z pięciorgiem dzieci. Pan Czerwiński trudnił się krawiectwem, a jego żona zajmowała się prowadzeniem domu i pracą na gospodarstwie.
Z Syberii przyjechali Wajdowie – Katarzyna i jej dzieci: Stefania, Bronisława, Edward, Władysław.
Byli jeszcze Taranowiczowie, Staniszewscy, małżeństwo o nazwisku Zielony, Jazieniccy, Samborscy i wiele innych.
Ze Stawek wysiedlono też rodziny mieszane. Taki los spotkał między innymi mojego wujka, który został wywieziony na Ukrainę i zamieszkał w Kołomyi, w fatalnych warunkach. Rodzina wujka cierpiała tam głód i nędzę, nie mogąc nawet o tym głośno mówić.
Po ukończeniu szkoły podstawowej kontynuowałam naukę w Liceum Ogólnokształcącym w Jarosławiu . Po zdaniu matury postanowiłam iść do szkoły pielęgniarskiej – w 1958 roku ukończyłam Szkołę Pielęgniarską w Przemyślu i podjęłam pracę w Szkole Asystentek Pielęgniarskich w Jarosławiu. W 1964 roku wyszłam za mąż za Kresowianina – Wacława Bronickiego, który przybył do naszego miasta z Dobromila. Na świat przyszły dzieci – trzech synów. Pomimo licznych obowiązków,ukończyłam wyższe studia (w Warszawie i Lublinie) i zostałam magistrem pielęgniarstwa. W 1986 roku przedwcześnie zmarł mój mąż Wacław.
Po przejściu na emeryturę wiele podróżowałam, między innymi miałam okazję odwiedzić w Kanadzie i Stanach Zjednoczonych moich synów – Bogumiła i Macieja, którzy tam zamieszkali.
Pomimo tego, że jestem na emeryturze, jestem bardzo aktywna – między innymi uczestniczę w zajęciach organizowanych w jarosławskim Klubie Seniora.