Czesława Skobyłko (z d. Staszczyszyn), Wspomnienia z Trembowli
W kwietniu 1945 roku zostaliśmy wysiedleni ostatnim transportem. Z pobytu na dworcu kolejowym pamiętałam taki obrazek i do dzisiaj mam go przed oczami: dużo ludzi nas żegnało, a wojsko, nie wiem? Ukraińcy czy Rosjanie tańczyli kozaka. Będąc małym dzieckiem, zawsze słyszałam od rodziców, że daleko nie jedziemy, bo wrócimy do Trembowli. Jechaliśmy odkrytym pociągiem towarowym. Było kilka rodzin, ciasnota, dzieci ulokowano na górze, był ładny widok, zwłaszcza nocą oglądaliśmy księżyc i gwiazdy.
W wagonie ktoś miał krowę, dzieci dostawały mleko. W czasie 45- dniowej jazdy trzykrotnie zmienialiśmy wagon. Była przesiadka. Zawieźli nas do Koźla, gdzie przyznano rodzicom piękną willę z ogrodem, całkowicie umeblowaną i jednocześnie zupełnie zdewastowaną. Dotychczasowi właściciele (Niemcy) opuszczając dom posmarowali meble, podłogi i ściany białym lakierem wymieszanym z pierzem z rozprutych pierzyn i poduszek. Zaczęła się ciężka praca przy porządkowaniu. W tym czasie Tatuś poszedł na dworzec załatwić powrót w kierunku Lwowa. Mając zapas spirytusu, bardzo szybko wracaliśmy. Znowu towarowe wagony i dziwną trasą błądziliśmy. Najdłuższy postój był w Częstochowie (prawie tydzień). Kiedy ogłaszano postój, wszyscy wysiadali z wagonu i na maszynkach, tzw. prymusach, zaczynali gotować posiłek. Nagle rozlegał się gwizdek maszynisty, co oznaczało, że jedzenia nie będzie, bo pociąg ruszał w dalszą drogę. To, co zaczęto przygotowywać, trzeba było natychmiast wylać.
Z takimi przygodami po półtoramiesięcznej jeździe przyjechaliśmy do Kosiny, pow. Łańcut, ponieważ z nami jechały panie, które miały tu rodzinę. Dla nas było to zupełnie obce środowisko, ale blisko Trembowli, do której niestety nigdy nie dotarliśmy.
Rodzice zapisali nas w połowie czerwca do szkoły i rok szkolny został nam zaliczony. W Kosinie wynajęliśmy dom kryty strzechą, progi (wejście do domu) były tak wysokie, że mając skończone zaledwie5 lat z trudnością je pokonywałam, a najgorsze, co było, to wewnątrz obskoczyły nas chmary pcheł – nogi wyglądały jak ubrane w czarne pończochy. Niedaleko była studnia wiejska na korbę, wiadrami wlewało się do mieszkania mnóstwo wody i tak pchły zostały wytopione. Można było się wprowadzać.
Tatuś był stroicielem i budowniczym organów. W Kosinie wybudował organy i w międzyczasie przeprowadziliśmy się na nowo wybudowaną wikarówkę. Warunki mieszkaniowe były bardzo dobre. Po ukończeniu siódmej klasy szkoły podstawowej wyjechałam do Krakowa, uczęszczałam do liceum muzycznego. Potem znalazłam pracę w szkole muzycznej w Jarosławiu. Miałam do wyboru Rzeszów, ale w Jarosławiu tak serdecznie przyjął mnie dyrektor Henryk Paraniak, że tutaj zostałam. Uczyłam umuzykalnienia i fortepianu obowiązkowego. Przy szkole było prowadzone ognisko muzyczne, którego zostałam dyrektorką w 1971 roku. Równocześnie pracowałam także w szkole muzycznej. W 1990 roku przeszłam na emeryturę.