Zakrzewscy

Rodzina Zakrzewskich od pokoleń żyła i gospodarowała we wsi Iwanie Puste w powiecie borszczowskim. Franciszek i Paulina Zakrzewscy wraz z dwiema córkami – Rozalią i Janiną mieszkali w ładnym drewnianym domu usytuowanym w pobliżu nowo wybudowanej szkoły. Niedaleko mieszkali także bracia Franciszka Zakrzewskiego – Karol i Jan. Głównym źródłem utrzymania całej rodziny było gospodarstwo rolne, w którym pracowali wszyscy – każdy na miarę swoich możliwości. Dorośli głównie przy pracach polowych, dzieci angażowane były do pasienia krów.

W 1943 roku, gdy Janina miała zaledwie osiem lat, zmarła jej matka, a owdowiały ojciec postanowił ożenić się ponownie.

Jak wspomina dzisiaj pani Janina Kisała (z domu Zakrzewska), w tym okresie do jej obowiązków należało codzienne doglądanie krów na pastwisku, które było niedaleko lasu. Ponieważ spędzała tam prawie całe dnie, wychodząc z domu zabierała zawsze coś do jedzenia – najczęściej był to chleb z masłem lub smalcem. Pewnego dnia, gdy siedziała jak zwykle na łące, z lasu wyszedł stary, wychudzony człowiek – jak się okazało, był to Żyd, który ukrywał się się tam wraz ze swoją rodziną. Głód zmusił go do wyjścia z ukrycia. Poprosił Jasię o coś do jedzenia. Dziewczynka oddała mu swój chleb. Sytuacja powtórzyła się jeszcze kilkakrotnie. Lecz pewnego dnia, gdy Jasia jak zwykle oczekiwała na swego nowego znajomego, nadjechał bryczką ukraiński policjant. Zauważył Żyda staruszka, którego z zimną krwią zastrzelił na oczach przerażonej dziewczynki, był to widok, którego nigdy nie zapomni.

Innym dramatycznym wydarzeniem, dobrze utrwalonym w pamięci pani Janiny jest napad banderowców na sąsiednią wioskę, gdzie odbywało się przyjęcie weselne. Uczestniczyli w nim także członkowie rodziny Zakrzewskich. Gdy po północy młodzi poszli do domu przebrać się, banderowcy napadli na gości weselnych – zamordowali wszystkich, a wioskę podpalili. Zginęło wówczas ponad sześćdziesiąt osób.

            Banda UPA dokonała także napadu na rodzinę Karola Zakrzewskiego, mordując jego żonę Julię. Jemu samemu oraz dzieciom udało się przeżyć, dzięki temu, że zamiast w domu, spali w stodole. Tragiczny los spotkał także innych członków rodziny Zakrzewskich, mieszkających niedaleko Tarnopola. Stryjecznego brata pana Franciszka i jego żonę w samą wigilię banderowcy związali kolczastym drutem i wrzucili do studni.

            Ofiarami ukraińskich nacjonalistów padła także mieszkająca w sąsiedztwie rodzina Milczarków, bestialsko zamordowana siekierami (wśród ofiar była brzemienna żona pana Milczarka).

Dla Polaków w Iwaniach robiło się coraz bardziej niebezpiecznie.  Noce, w obawie o życie, Zakrzewscy spędzali poza domem. Czasami spali w wykopanych jamach, piwnicach, a czasami w snopach kukurydzy wciśniętych między stajnię i stodołę. Tuż przed wigilią 1944 roku  sołtys wsi, Ukrainiec, który chodził z Franciszkiem Zakrzewskim do szkoły, ostrzegł go,  że w ciągu tygodnia rodzina jego zostanie zamordowana, jeśli nie opuści wioski. W tej sytuacji Zakrzewscy zapakowali w dwa niewielkie tobołki tylko najbardziej niezbędne rzeczy i udali się do miasteczka Krzywcze, gdzie żyła rodzina drugiej żony Franciszka Zakrzewskiego – Marii.  Wraz z nimi schroniła się tam także starsza, zamężna już córka Zakrzewskich – Rozalia, której mąż został zmobilizowany do wojska oraz Karol Zakrzewski z dziećmi. Gdy nadarzyła się wreszcie okazja wyjazdu na Zachód, Rozalia nie zdecydowała się jednak wyjechać wraz z ojcem, chciała czekać w domu na powrót swojego męża. O mały włos nie przypłaciła swej decyzji życiem, gdyż dom jej został zaatakowany przez bandę UPA – przeżyła, bo schroniła się w porę pod łóżkiem. Po wojnie, zadenuncjowana przez sąsiadkę, trafiła na Syberię, gdzie spędziła w łagrze ok. 1,5 roku. Była to kara za stwierdzenie, że przez tego diabła Stalina musi teraz cierpieć cała jej rodzina.

Tymczasem w palmową niedzielę 1945 roku, po tygodniowej podróży bydlęcym wagonem,  rodzina Zakrzewskich znalazła się w Jarosławiu. Wraz z nimi przyjechali także Karol i Jan Zakrzewscy ze swymi rodzinami. Nie chcieli jechać dalej, bo wierzyli, że wrócą wkrótce do siebie. Początkowo trafili  do opactwa sióstr benedyktynek, gdzie spędzili tydzień. Karol i Jan Zakrzewscy z rodzinami przenieśli się do Pełnatycz, natomiast Franciszek ze swoją rodziną znalazł się w Cząstkowicach. Dużą pomoc w urządzaniu się na nowym miejscu  otrzymali Franciszek i Maria Zakrzewscy od sołtysa – Franciszka Gemry. Między innymi podarował im krowę i zapas ziemniaków, aby mieli co jeść. Podobnie jak w Iwaniach, także w Cząstkowicach Zakrzewscy zajmowali się rolnictwem.

Po dwóch latach pobytu w Pełnatyczach Karol i Jan Zakrzewscy ze swymi bliskimi udali się do Świdnicy, gdzie ostatecznie osiedli. W Giżycku natomiast znalazła się rodzina Rozalii Zakrzewskiej, która po opuszczeniu łagru, otrzymała zgodę na wyjazd do Polski, gdzie już wcześniej znalazł się jej mąż.