Jerzy Sękiewicz – „Szesnaście i pół”
Jarosław i gimnazjum opuściłem w czerwcu 1954 roku, miałem wtedy szesnaście i pół lat. Wracałem potem do Jarosławia już tylko na część wakacji i w okresach świąt. Miasto było wtedy jeszcze z wieloma śladami wojny z ruinami wielu budynków w tym poczty, Gimnazjum przy ulicy Św. Ducha, Sądów i wiele zabudowań dawnych koszar a także prywatnych zabudowań. Nasz przyjazd do Jarosławia jako wysiedleni i wypędzeni z Sambora / Karta ewakuacyjna z 9 maja 1945 punkt etapowy w Jarosławiu nr ew. 6214 – sprawdzono w biurze meldunkowym 7.08.1945 – rezygnuje z pomocy PUR – dokumenty zachowane /z Mamą Marią z domu Nowak absolwentką Szkoły Handlowej w Jarosławiu wpisaną do księgi zasłużonych dla miasta Jarosławia dnia 23 czerwca 1987roku.- /legitymacja nr. 31/ i młodszym bratem Zdzisławem w roku 1945 był bardzo szczęśliwy, bo równie dobrze moglibyśmy być wywiezieni w drugą stronę na Syberię lub do Kazachstanu.
Ojciec Franciszek stały sekretarz przy Sądzie Okręgowym w Samborze został na cmentarzu w Samborze, zamordowany przez Ukraińców na ulicy miasta 31go sierpnia 1944 roku – miał wtedy 38 lat. Ukończył tak jak ja Gimnazjum w Jarosławiu w roku 1929 / certyfikat przynależności z roku 1930 załączam /a potem studiował prawo na Uniwersytecie im.Jana Kazimierza we Lwowie.
Ślady i pamięć wojny oraz czasów okupacji pozostały we mnie do dzisiaj, dlatego też że oprócz Sambora przebywałem w czasie okupacji w Oleszycach i majątku ziemskim rodziny Ojca w okolicach Rawy Ruskiej a były to tereny wielu zaciętych i okrutnych, straszliwych walk i częstych zmian okupantów i granic. Ten chłopiec , którym byłem w latach wojny, widział że ludzie mordują się bez żadnego powodu – może tylko dlatego że czasem mówią innym językiem. Noce nieprzespane na dachu drewnianego kościołka w rejonie Rawy Ruskiej gdy we wsi grasowali „banderowcy „ i w wielu miejscach były mordy pożary gdzieś we mnie zostały i czasami wracają. Bandy UPA mordowały Polaków tylko dlatego że byli Polakami w sposób często okrutny a banderowcy kojarzą mi się do dzisiaj jednoznacznie z bandytami.
Pomimo że zacząłem pisać i czytać w wieku 5 i pół lat po polsku i ukraińsku, nie mogę powiedzieć że języki wschodnie lubię / świadectwo z 2 klasy w języku ukraińskim – załączam, nie chodziłem do klasy pierwszej a w Jarosławiu poszedłem już do klasy trzeciej szkoły podstawowej/.Nie zachowałem nienawiści ale uraz i brak właściwych ocen tych czasów przez współczesnych bardzo mi doskwiera i nie mogę się z tym pogodzić.
Zamieszkaliśmy jako wypędzeni z Ojczyzny i miejsc urodzenia początkowo od 7.08.1945 przy ulicy Wilsona 5 a od 1 marca 1946 w mieszkaniu przy ulicy Grunwaldzkiej 16 – II piętro/ 2 pokoje bez łazienki z ubikacją na korytarzu / w którym później w latach Ogólniaka mieszkała z nami siostra Mamy Stefania Janczewska z moją kuzynką Krystyną -też absolwentką gimnazjum. Zakupiliśmy na podstawie dekretu o majątkach opuszczonych i poniemieckich z Okręgowego Urzędu Likwidacyjnego w Rzeszowie 1 fotel, 2 krzesła różne chwiejące się, taboret drewniany malowany na ciemno, kredens biały drzwi pęknięte zawiasy oderwane, biurko pod maszynę, umywalkę drewniana gięta– wartość 640 złotych. Czynsz miesięczny za to mieszkanie wynosił 30 złotych, ale był często powiększany o zaległe odsetki sięgające nawet 185 złotych.
Jak wtedy było w Jarosławiu nieco pamiętam ale zacytuję tylko część pisma Mamy z 25 września 1953 roku, w którym prosiła Prezydium Rady Narodowej Wydział Oświaty w Rzeszowie o korzystanie z wyżywienia w przedszkolu.
Cytat; Jestem 10 lat wdową. Jako repatriantką/ Mama używa tu niewłaściwego słowa my byliśmy w Ojczyźnie i tylko zostaliśmy z niej wypędzeni a ówczesna propaganda nazywała to repatriacją- zachowany później przez wiele lat zapis w dowodzie osobistym miejsce urodzenia Sambor ZSSR nie był prawdziwy ale o tym przypominał !!!/ wróciłam do Jarosławia z walizką i dwojgiem dzieci. Obecnie jeden z synów jest uczniem XI klasy Liceum Ogólnokształcącego, drugi w szkole podstawowej TPD w klasie VI. W roku 1953 ukończyłam W.K.N Wychowania Przedszkolnego otrzymałam pobory w grupie 4-tej to znaczy 610 zł. Pomimo to jestem w okropnych warunkach materialnych. Sprzedać nie mam co, a pobory absolutnie nie wystarczają na wyżywienie. Starszy mój syn chodzi już 2 lata w bucikach za 80 zł na nowe nie mam pieniędzy , a młodszy dostał od sąsiadki stare tenisówki i w tych chodzi do szkoły…. podczas mojego pobytu w WKN w Warszawie syn mój / Zdzisław / był w domu dziecka i płaciłam za niego 130 złotych miesięcznie. Dziś kiedy jestem w domu pragnę sama otoczyć synów opieką. Przez okres pobytu na WKN pobierałam tylko pobory zasadnicze 410 zł a później 530. Pobory te dzieliłam na trzy części – opłacałam Dom Dziecka, wysyłałam starszemu synowi do Jarosławia i sobie na podręczniki i przybory do nauki.
W wyniku tego starszy syn ciężko zachorował na płuca, musiałam go leczyć i intensywnie odżywiać. dziś będąc w XI klasie waży 42 kg. Przychodząc ze szkoły musi sam gotować obiad, gdyż ja będąc w terenie nie mogę się tym zająć. — koniec cytatu.
Podobno „byt określa świadomość” a ta kształtowała się w tych latach głównie w domu, wśród przyjaciół rodziców i poprzez trudno dostępne i zagłuszane informacje z radia Wolna Europa czy Londynu i oczywiście w szkole. Znałem nie tylko datę bitwy w roku 1410 ale i szczególne dni 3 Maja, 17 go września i 11 listopada O Katyniu i Powstaniu Warszawskim dowiadywaliśmy się w domu. O Baśce Puzon i jej bohaterskim życiu i śmierci dowiedziałem się od Mamy, a o działaniach AK podczas okupacji od państwa Pawulskich – przyjaciół Mamy – ich bratanek członek AK zginął podczas okupacji i zawsze będąc na starym cmentarzu odwiedzaliśmy jego grób.
Nasi nauczyciele bardzo się starali nie kłamać, ale mieli kłopot aby wiernie oddawać historię bez konsekwencji. Nasz wychowawca Profesor Kazimierz Skarbowski ponosił konsekwencje swojego zaangażowania przez naukę tylko wychowania fizycznego. Byliśmy i jesteśmy dumni że mieliśmy takiego wychowawcę – niech tablica umieszczona przez nas w holu przed salą gimnastyczną o tym przypomina.
Pamiętam słoneczny dzień marca 1953 roku, gdy będąc chory w domu słuchałem „kołchoźnika’ wiadomość o śmierci tyrana „co usta słodsze miał od malin” dotarła do mnie.
Dla młodszych wyjaśnienie kołchoźnik to nie członek często niedobrowolny kołchozu czyli gospodarstwa rolnego w socjalizmie, a odbiornik kabel z jednym głośnikiem i potencjometrem i na szczęście z możliwością jego wyłączenia z jednym – tak z jednym programem- i możliwością tylko jego wyłączenia. Była to jedna z nielicznych całkowicie zewnętrznych wielkich radości, jakie historia trzymała w pogotowiu. W ostatnich latach podobnie tylko czułem się po śmierci tyrana w Iraku a też było mi to bliskie bo w tym kraju spędziłem pracując ponad sześć lat. Lata w szkole były latami do dzisiaj trwających przyjaźni i pierwszych miłości, wiele miłych spotkań i zabaw oraz popularnych wtedy prywatek.
Zamiłowanie do geologii i zawodu, który wykonywałem prawie 50 lat i czasami jeszcze wykonuję z wielką satysfakcją pobudził we mnie Pan Profesor Adam Tabor prowadząc bardzo interesujące wykłady i wycieczki terenowe. Potem była pierwsza prawdziwie akademicka książka geologii dynamicznej profesora Książkiewicza przywieziona do Jarosławia przez mojego wuja Kazimierza Nowaka – przedwojennego lotnika a potem pilota LOTu i geologa. Z lat ogólniaka wspominam też świetnie prowadzone i interesujące wykłady historii naszego profesora doktora Kazimierza Gotfrieda, dające nam przedsmak wykładów akademickich, a szczególnie ucząc notowania wykładów i szybką analizę spraw najważniejszych. W tym okresie może nie tak wiele się uczyliśmy ale mieliśmy fenomenalną pamięć i często wystarczyły nam lekcje i wykłady. Czytaliśmy natomiast bardzo dużo książek – często kilka tygodniowo a czasem i więcej, w tym wiele z dzikiego zachodu i Karola Maja oraz tego co zostało ze zniszczonych księgozbiorów po wojnie. Czasem te książki były wypożyczane na jeden dzień czy wieczór. Zamiłowanie do dobrej literatury i książki pozostało mi do dzisiaj. Pamiętam że pracę maturalną z języka polskiego pisałem na temat opisów przyrody w „Panu Tadeuszu „– zamiłowanie do przyrody i drzew oraz ptaków jest teraz moją pasją i tylko nie mogę zrozumieć dlaczego tak bardzo przyrody nie szanujemy.
Kraków, 14.12.2008