Stanisława Bar (z d. Iwanko), Wołyń – rok 1943
Zabłotce leżą między Włodzimierzem Wołyńskim a Sokalem, 5 km od Bugu. Mieszkańcy Zabłociec to Polacy i Ukraińcy.
Wołyń słynie nie tylko z bardzo urodzajnej ziemi, ale przede wszystkim z bardzo ładnych dziewczyn. Ale żadna z nich nie dorównała Stefci Górskiej i Wiesi Wójcik. We wsi mówiono Wiesia Serwatowska, bo babcia Wiesi była siostrą hrabiny Makowskiej, nazywała się Serwatowska. Na całą rodzinę Wiesi mówiono Serwatowscy.W roku 1939, kiedy wojska rosyjskie wkroczyły do Polski hrabia Makowski z rodziną wyjechał z Zabłociec. W pałacu mieścił się sztab wojsk rosyjskich. Kiedy w roku 1941 Niemcy napadli na Polskę i wypędzili Sowietów, pałac zamieszkiwali ludzie, którym podczas wojny (1939) spłonęły domy.
Rząd niemiecki zajął się majątkiem hrabiego Makowskiego. Przysłał dwóch młodych chłopców. Jeden nazywał się Figel, a drugi Beto. Figel objął kierownictwo nad całym majątkiem, a Beto był traktorzystą. Obydwaj zamieszkiwali u księdza na plebanii. Pomimo młodego wieku świetnie sobie radzili z powierzoną im pracą. Figel zakochał się w Wiesi Wójcik – Serwatowskiej, a Beto w Stefci Górskiej. Stefcia miała rodziców i dwóch braci, była uroczą brunetką, Wiesia śliczną blondynką. Którejś nocy Beto trochę później wracał na plebanię. Skrócił sobie drogę przechodząc przez sad należący do księdza. Noc była księżycowa i bardzo jasna. Beto z daleka widział chodzących mężczyzn przed plebanią. Ukrył się za drzewem i obserwował. Kiedy się rozwidniało widział jak odchodzą ci mężczyźni. Na plebanię wszedł dopiero wtedy jak ksiądz poszedł do kościoła odprawić mszę. Od gosposi dowiedział się, że tej nocy jacyś mężczyźni zabrali Figla. Tej samej nocy mężczyźni zabrali tutejszego organistę pana Łupkowskiego. Rodzina Serwatowskich wszczęła poszukiwania. Żona organisty – nauczycielka robiła wszystko, by odnaleźć męża. Ślad po nich jednak zaginął.
Trzy tygodnie później gajowy idąc lasem zauważył kupę chrustu, którego nigdy wcześniej nie widział. Podszedł bliżej i zobaczył, że spod chrustu wystawał but. Wieczorem zawiadomił o tym Panią Anielę. Tym chrustem były przykryte zwłoki dwóch mężczyzn. Każdy z osobna owinięty kolczastym drutem. Ciała tak były zmasakrowane, że trudno było rozpoznać, który to Figel, a który organista. Pani Aniela poznała po butach i skrawkach niezakrwawionego ubrania.
Po pogrzebie w Zabłotcach zapanowała jakaś dziwna cisza. Tylko małe dzieci opowiadały, że Ukraińcy będą mordować Polaków . Nikt w to nie wierzył, bo dzieci lubią słuchać bajek i opowiadać bajki. Tym razem dziecięce bajki stały się prawdą.
W nocy z soboty na niedzielę tj. 10 na 11 lipca rok 1943 bandy ukraińskie o nazwie banderowcy wymordowali Polaków we wsi Wygranka, Gurów i Bilicze. Zaplanowali morderstwo w nocy, kiedy wszyscy spali. Szli od domu do domu, bo wiedzieli, że to sami Polacy. Uratowały się tylko jednostki.
Rano o ósmej widać było wozy, które były pełne tobołków, mebli itp. Polacy w Zabłotcach patrzyli i nie wiedzieli co to się dzieje. Cyganie? Cyganie mają budy z plandeki, które ich chronią od deszczu i wiatrów. Nie wiedzieli, że to Ukraińcy wracają z tych wiosek co w nocy zginęli Polacy.
Na folwark do Zabłociec jakieś wojsko przypędziło dużo bydła. Dziwne było to wojsko. Jedni byli w niemieckich mundurach, inni w rosyjskiej bluzie i furażerce, a byli też i tacy, którzy mieli na głowach polskie rogatywki.
Tato przyprowadził nasze krowy z pastwiska, a mama mówi do mnie: przywiąż te krowy a tacie powiedz, niech się gdzieś ukryje, bo tu jakieś wojsko przypędziło dużo bydła. Będą chcieli, żeby mężczyźni pomogli im pędzić te krowy. Nie wiedzieliśmy, że to bydło było z tych wiosek, gdzie w nocy pomordowali Polaków. Jedni mordowali, a drudzy wypędzali bydło z obór.
Tato poszedł za dom i ukrył się za krzakami agrestów. Do nas do mieszkania wszedł banderowiec i pyta: Wy Polacy czy Ukraińcy? Mama odpowiada: Polacy. Wychodzić.
Wyprowadził nas przed nasz dom, a tu już było kilka rodzin polskich, naszych sąsiadów. Naprzeciwko nas stały trzy ciężkie karabiny maszynowe. W tym czasie z pastwiska na koniu wracał sołtys naszej wsi, Ukrainiec. Kiedy przyjechał i zobaczył, co się dzieje, zaczął banderowcom tłumaczyć: „To są bardzo dobrzy ludzie, tyle lat żyliśmy razem z nimi w zgodzie.” Posłuchali sołtysa i kazali nam się rozejść. Ale ja wiem, że to sprawiła Matka Boska, bo ja cały czas stałam, złożyłam ręce i głośno odmawiałam Zdrowaś Maryjo. Przez cały ten czas, kiedy nas przetrzymywali odmówiłam chyba ze 30 razy modlitwę. Oni jak już kogoś dopadli to nie wypuścili żywego. Jeden z banderowców powiedział: „Darujemy wam życie, idźcie do swoich domów.”A było nas tam 6 albo 7 rodzin. Wszyscy się rozeszli i poukrywali. Tylko jedna rodzina poszła do domu, bo im uwierzyła.
Mama zamknęła dom i powiedziała: uciekamy. Szliśmy do ciotki, ale nie drogą przez wieś, tylko ścieżką poza wsią, która pola chłopskie odgradzała od pól pańskich. Pańską drogą, która prowadziła od folwarku do kościoła jechało 3 wozy banderowców. Jak przyjechali do nas, to przeszukali cały dom. Na strychu bagnetami przebijali worki z pakułami, w zbożu, szukali co w skrzyniach stało, i w stertach słomy kłuli bagnetami. Szukali gdzie się ukryli Polacy z tego domu. Jeszcze nie doszłyśmy do ciotki to słyszałyśmy 7 strzałów. To właśnie zginęła cała ta rodzina, która uwierzyła i poszła do domu.
Do ciotki trzeba było z tej ścieżki przejść przez podwórko Ukraińca, tutejszego młynarza, bo innego przejścia nie było. Nikt nas nie zauważył i przeszłyśmy do ciotki. Wujek nas ukrył na strychu. Tato nie mógł się doczekać, że ktoś do niego przyjdzie i poszedł polami, polnymi dróżkami na koniec wsi do ciotecznej siostry wujka. Tam się dowiedział co się dzieje. Ukryli ojca w piwnicy pod domem, a siostra wujka poszła na zwiady – sprawdzić czy my żyjemy. Dowiedziała się od sąsiadów, że żyjemy. Wróciła do domu i powiadomiła tatę. Ponieważ krewni bali się przechowywać tatę dłużej, więc on polami przeszedł na cmentarz i tam ukrył się w grobowcu hrabiów Makowskich. Kiedy siedział w grobowcu słyszał rozmowę ludzi, ale bał się zobaczyć kto to. To Ukraińcy grzebali pomordowanych Polaków.
W niedzielę rano – 11 lipca – rodzinę Serwatowskich banderowcy zastali w komplecie. Kazali się wszystkim kłaść na podłodze i pojedynczo strzelali. Panna Lusia Serwatowska była trzy razy ominięta bo najpierw zabijali mężczyzn. Nerwowo nie wytrzymała, zerwała się z podłogi i rzuciła się do ucieczki. Strzelali za nią, ale udało się jej zbiec. Zatrzymała się przy figurze Św. Antoniego, która stała przy drodze w polu. Zobaczyła, że jest ranna w brzuch. Zdjęła wierzchnie ubranie i halką obwiązała brzuch. Włożyła ubranie i pierwsze kroki skierowała na plebanię. Wielkie jej było zdziwienie, kiedy zobaczyła nieżywego księdza i gosposię.
Koło kościoła w budynku została zamordowana rodzina Piątków, Wysockich i żona Wacka Wieczorka z synami. Piątkom kazali się pokłaść na podłodze i pojedynczo strzelali rodziców, córkę Kazię i syna Olka. Jeszcze dogorywali, a już Ukraińcy przyszli, aby zrabować co się da. Jedna ukraińska sąsiadka powiedziała: Im dawno tak trzeba było. Wtedy Kazia zrozumiała, że żyje,. Była tylko ranna w obojczyk, a oszołomiona i wystraszona myślała, że nie żyje. Kiedy sąsiadki wyszły otworzyła okno i uciekła.
W niedzielę z rana w Zabłotcach banderowcy zamordowali 5 rodzin i księdza z gosposią. Pozostałym Polakom udało się gdzieś ukryć.
Tato w grobowcu na cmentarzu ukrywał się trzy doby. Odwodniony, głodny, zmarznięty wieczorem przyszedł do ciotki. Siedzieliśmy wszyscy, kiedy ktoś zapukał do drzwi. Wujek otworzył. Wszedł mężczyzna. Mama płacząc witała tego człowieka. Był bardzo zmieniony. Wcale nie poznałam ojca. Tato miał gęste czarne włosy, a ten człowiek wyglądał bardzo dziwnie. Miał na głowie tylko kilka kępek włosów, które mu sterczały, a większość głowy była łysa. Dopiero gdy wujek zapytał: Paweł gdzieś ty był tak długo? poznałam ojca. Później już ukrywaliśmy się razem u wujka.
Wujek mieszkał przez drogę w sąsiedztwie z Ukraińcem, tutejszym młynarzem. Starszy syn młynarza Kola Ukińczyc był głównym przywódcą banderowców na tym terenie. Młodszy syn młynarza – szesnastolatek, nie był w tych bandach. Wiedział, że ukrywamy się u wujka. Dom wujka był niewykończony, przeczołek strychu nie zaszalowany. Józek, tak miał na imię brat Koli, każdej nocy z nami spał na strychu. Miał w kieszeni pistolet i mówił, że nas pilnuje.
Ukraińcy mordowali na całym Wołyniu Polaków. W niedzielę 11 lipca w miejscowości Poryck w czasie sumy w kościele strzelali do ludzi z karabinów maszynowych i rzucali do środka granaty. Później nanieśli słomy, którą podpalili, żeby się ranni podusili dymem. Na chórze było kilka młodych osób, które pod kierownictwem organisty zeszły na dół, otworzyły drzwi przez zachrystię i wyprowadzały ocalałych i lżej rannych. Wśród młodzieży była Kama Cybuchowska – wujenki siostrzenica. W Porycku w kościele zginęło 50 osób. Kościół spłonął. Z Zabłociec do Porycka było 9 km.
Ci, którzy w Zabłotcach zginęli, to ich tam pochowano. Niektórym udało się uciec, a ci którzy zostali, żyli tak w niepewności co będzie dalej. Zbliżały się żniwa. Ukraińcy głosili: „Polacy nie bójcie się, nic Wam nie grozi. Zbierajcie zboża z pól!” Dzień po dniu we wsi robiło się coraz ciszej spokojniej. Tylko wieczorami słychać było śpiew mężczyzn ukraińskich.
I
Wiatr w polu kołysze trawy,
Młody dąb się do dołu pochylił.
Liście szeleszczą, strzelec zabity leży,
Nad nim konik jego się zmartwił.
II
Oj koniku, mój koniku, biegnij ty do domu.
Ja tymczasem poleżę przykryty.
Powiedz koniu mój mojej żonie rodzonej,
Że ja leżę tu w polu zabity.
III
Niechaj moja mam a i siostry i brat,
Niechaj oni za mną nie płaczą
Ja w polu leżę, za wolnością tęsknię,
Czarny kruk nade mną zakracze.
Kiedy rodzice pracowali w polu przy żniwach widziałam jak do sąsiada Ukraińca przyjechali razem czterej banderowcy. Weszli do domu sąsiada, a po chwili wyszli, każdy z dużym kanistrem. Razem z nimi wyszła córka sąsiada, brzydka, zezowata Klaudia. Powsiadali na wóz i pojechali drogą w kierunku kościoła. Pół godziny później palił się kościół. Zostały tylko zgliszcza.
W Zabłotcach mieszkał Ukrainiec o nazwisku Kicia. Mówiono o nim, że to bardzo dobry i mądry człowiek. Na ukraińskich tajnych zebraniach mówił: nie mordujcie niewinnych ludzi. Był przeciwnikiem mordów. Którejś nocy w tajemniczy sposób rodzina Kiciów zaginęła. Kicia, jego żona, syn i córka (20 i 22 lat). Kilka dni później sąsiad nabierając wodę w studni wiadrem o coś uderzył. Wiedział, że studnia jest głęboka, więc bardzo go to zdziwiło. Przy pomocy sąsiada wydobyli ze studni rodzinę Kiciów. Każdy z osobna był owinięty drutem kolczastym i wrzucony do studni. Najpierw rzucali dzieci, żeby rodzice to widzieli, a później rodziców, każde osobno.
Po żniwach sprzątnięto z pól i rozpoczęły się u gospodarzy omłoty. Rodzice i siostra byli pomagać u wujka. Młócono tam kieratową młocarnią. Przybiegła sąsiadka z krzykiem: Mordują! Kierat zatrzymano, ludzie posmutnieli. Mama się rozpłakała Gdzie my teraz pójdziemy? Żona Koli Ukińczyca zabrała mamę i siostrę Stefkę i ukryła ich na strychu w oborze. Do dziś nie wiem, gdzie się ukrywał tato. Ja jak zwykle z rana pasłam krowy. Kiedy przypędziłam krowy, poszłam do ciotki, która mi powiedziała, że banderowcy znowu mordują, i że muszę przejść przez drogę do Koli Ukińczyca, bo tam jest mama i siostra. Przejść przez drogę było niemożliwe, bo drogą jechały wozy. Na każdym siedziało po 8 banderowców. Kiedy jakoś udało mi się przejść przez drogę, żona Koli zaprowadziła mnie do mamy, z którą potem siedziałyśmy ukryte w sianie.
Po południu na podwórzu Koli zrobiło się bardzo gwarno. Mama w słomianej strzesze zrobiła szparkę i jednym okiem patrzyła, co tam się dzieje. Na podwórku roiło się od banderowców. W pewnej chwili wjechał wóz załadowany meblami. Za stodołą te meble wyładowali i wyjechali. Po chwili wjechał drugi wóz. Z domu wyszła matka Koli i upadła przed końmi z krzykiem: Zabijcie mnie, zabiliście mojego brata to zabijcie i mnie. Poznała meble na wozie. Były to jej brata. Zamordowali brata, jego żonę i czworo ich dzieci dlatego, że ożenił się z Polką. Banderowcy podnieśli kobietę i wnieśli do domu. Ona głośno krzyczała: zabijcie mnie!
Moja siostra (8 i pół roku) coraz głośniej płakała: Jestem głodna! Mama ją uspokajała. Całe szczęście, że te wozy na drewnianych kołach i żelaznych obręczach ciągle drogą jechały, i ten turkot kół zagłuszał płacz głodnego dziecka. Na podwórku było pełno banderowców. Wieczorem kiedy żona Koli szła doić krowy, do wiadra wstawiła pustą butelkę a do ręki wzięła bardzo grubą pajdę chleba i na podwórku wołała psa. W ten sposób chciała zmylić banderowców. Do butelki nalała mleka i przyniosła to mleko i chleb na strych mówiąc: Dzieci są głodne. Stefka dopiero przestała płakać, jak się najadła. Noc była okropna, bo przez całą noc jechały te wozy, a turkot koło młyna wodnego wydawał się głośniejszy. Rano wszystko ucichło. Gdzieś koło godziny 10-tej przyszła do nas żona Koli i mówi: Wychodźcie, nie bójcie się. Mego Koli nie ma. Aresztowali go Niemcy. Te wozy co jechały całą noc, to banderowcy uciekali przed Niemcami. Rano w Zabłotcach byli już Niemcy.
7 km od Zabłociec, w miejscowości Iwanicze ulokowany był sztab niemiecki. Tam była wąskotorówka, którą Polacy wyjeżdżali. Ale tylko w dzień, bo wtedy ich Niemcy ochraniali. Wieczorem Polacy ukrywali się, gdzie kto mógł. Niemcy każdej nocy byli atakowani przez Ukraińców.
Któregoś dnia żona Koli poprosiła mamę, żeby poszła z nią do Porycka, bo dowiedziała się, że tam w spalonym kościele przetrzymują banderowców. Myślała, że tam jest Kola. Mama się zgodziła z wdzięczności, że nas przechowywała, i chciała się dowiedzieć o swoim bracie – wujku Leonie, który mieszkał w Porycku. Poszły skoro świt.
Przed południem do wujka na podwórko przyszedł Niemiec. Był to tak piękny człowiek, że myślałam, że to zjawa, a nie człowiek. Czystą polszczyzną powiedział: Słyszałem, że tu są Polacy, uciekajcie bo my się wycofujemy i nikt was nie będzie bronił. Tato szybko zdecydował, że musimy uciekać. Wujek zaprzęgnął konie, wyjechaliśmy z podwórza na drogę. Spotkaliśmy mamę, która akurat wracała z Porycka. Usiadła na wóz i pojechaliśmy w kierunku Bugu, z tą nadzieją, że uda nam się przedostać na drugą stronę. Wartę miał żołnierz, który także mówił po polsku. Powiedział do nas: Przez most was nie puszczę, musicie czekać aż do zmiany warty, do godziny 22-giej. Wtedy dopiero komendant zdecyduje. Ale to będzie późno i ciemno. Gdzieś około 80 m od strażnicy dziewczyna grabiła siano. Idźcie tam, tam jest płytko i możecie przejść na drugą stronę. Ja udam, że was nie widzę.”
Tacie woda sięgała do pasa. Nas przeniósł, mamę przeprowadził i byliśmy po drugiej stronie. Uszliśmy sporo drogi polami. Dookoła rozciągała się równina – pustka zupełna. Spostrzegliśmy kupkę siana, przy której zatrzymaliśmy się z myślą, że będziemy tu nocować. Po to siano przyjechał gospodarz. Zabrał nas do wioski i dał nam schronienie w swojej stodole. Rano zawiózł nas do Sokala na stacje kolejową. Z Sokala zatłoczonym pociągiem, z przesiadkami przyjechaliśmy do Jarosławia.
Tu się zakończyła nasza podróż. Było to 29 września 1943 (środa – dzień św. Michała).
Umknęło mi z pamięci 3 wydarzenia:
Mordując w nocy spieszyli się, żeby zdążyć do świtu. Gdzieś tu i ówdzie zostały małe dzieci. W poniedziałek chodzili i dobijali. Ale oszczędzili kule. Dwuletnie dzieci brali we dwóch za nogi i rozrywali. Niemowlęta brali za nóżki i uderzali główką o futrynę drzwi.
Bracia Stefci Górskiej wyszli z kryjówki na zwiady, obydwaj zostali zamordowani..
Kola Ukińczyc, jak go Niemcy aresztowali, to ślad po nim zaginął po dzień dzisiejszy.