Romankiewiczowie

Leontyna Romankiewicz z d. Stachurska przyjechała do Jarosławia z Zaleszczyk (woj. tarnopolskie) w czerwcu 1945 r. z dwoma synami: Andrzejem (lat 15) i Romualdem (lat 5). Osiedlenie się w Jarosławiu nie było przypadkowe. W mieście tym mieszkali stryjeczni bracia jej zmarłego w 1942 roku męża – Juliana.

Julian Romankiewicz (ur. 1896 r. w Radymnie) pod koniec pierwszej wojny światowej, w obliczu odzyskiwania przez Polskę niepodległości, opuścił armię austriacką, razem ze swoim przyjacielem Bronisławem Stachurskim, pochodzącym z Zaleszczyk. Julian przyrzekł przyjacielowi, że kiedy powojenna sytuacja się ustabilizuje, ożeni się z jego siostrą Leontyną. Osiedlił się więc w Zaleszczykach i podjął pracę jako nauczyciel (miał ukończone seminarium nauczycielskie). Będąc porucznikiem rezerwy, został w Zaleszczykach komendantem Stowarzyszenia „Sokół”. Z potrzeby serca i wierny przyrzeczeniu ożenił się z Leontyną. Zamieszkali w szkole. Na świat przyszło kolejno czterech synów: Kazimierz, Adam, Andrzej, Romuald.

Do Zaleszczyk przyjechały także dwie siostry Juliana. Lesława Zielińska, która do chwili wybuchu wojny prowadziła pensjonat „Janina”. Po wojnie nie zdecydowała się na „repatriację” i pozostała w Zaleszczykach wraz z córką Krystyną. Druga siostra Janina Jankowska podjęła pracę jako nauczycielka we wsi Słone pod Zaleszczykami. W 1942 r. została razem z mężem zamordowana przez ukraińskich nacjonalistów.

Leontyna i Julian marzyli o własnym domu. Za zgromadzone oszczędności kupili działkę budowlaną. Chcieli, by ich dom w przyszłości był miejscem letniego wypoczynku dla całej rodziny, tej spoza Zaleszczyk. Warto nadmienić, że Zaleszczyki położone na granicy polsko-rumuńskiej, otoczone z trzech stron Dniestrem. w okresie międzywojennym były jednym z najmodniejszych kurortów Polski. Łagodny śródziemnomorski klimat oraz szerokie piaszczyste plaże przyciągały rzesze letników nie tylko z całej Polski, ale także z innych europejskich państw. W Zaleszczykach odpoczywał w 1933 roku Józef Piłsudski, często gościły tu Maria Dąbrowska i Maria Pawlikowska – Jasnorzewska.

Po wkroczeniu na Kresy wojsk sowieckich w październiku 1939 r. wzmogły się prześladowania Polaków. Rodzina Romankiewiczów została przeznaczona do wywózki na Sybir. Na szczęście udało im się uciec z Zaleszczyk i ukryć na wsi. Leontyna i Julian wraz z synami wrócili do Zaleszczyk w 1941 roku, kiedy miasto znalazło się pod okupacją niemiecką. Chcąc chronić swego najstarszego syna Kazimierza przed represjami ze strony Niemców, podjęli decyzję wysłania go do Warszawy, gdzie mieszkała siostra Juliana – Czesława Chmaj z mężem.

W Warszawie Kazimierz na tajnych kompletach ukończył gimnazjum, a następnie podjął studia prawnicze. Bardzo szybko włączył się w działalność niepodległościową – służył w 135. Plutonie Armii Krajowej VII Zgrupowania „Ruczaj”, przyjmując pseudonim „Dym”. Kiedy 1 sierpnia 1944 r. wybucha Powstanie Warszawskie, zadaniem bojowym 135. Plutonu było zdobycie gmachu byłego Departamentu Kawalerii Ministerstwa Spraw Wojskowych przy ul. Marszałkowskiej. Po zaciętej walce powstańcy zdobyli gmach. Niemcy przystąpili do kontrataku i wobec przedłużającego się ostrzału podpalili budynek. W pożarze zginęło trzydziestu żołnierzy z Plutonu, m.in. Kazimierz Romankiewicz i jego kuzyn Kazimierz Chmaj. Szczątki poległych spoczywają we wspólnej mogile na Wojskowych Powązkach w Warszawie. W Muzeum Powstania Warszawskiego nazwisko Kazimierza Romankiewicza znajduje się w Murze Pamięci pod Kolumną 170 poz. 47.

Tymczasem w 1942 r. Zaleszczyki znowu zajęli Sowieci. Julian coraz bardziej podupadał na zdrowiu (ischias), doszło do zatoru żylnego. Zmarł 27.12.1942 roku. Został pochowany na cmentarzu w Zaleszczykach. Syn Adam, który jeszcze przed wybuchem wojny przeszedł przeszkolenie wojskowe, został wcielony do Armii Berlinga – do 2 Pułku Łączności I Armii Wojska Polskiego. Znalazł się nad Wisłą, gdy Warszawa krwawiła
w Powstaniu. Podobnie jak inni polscy żołnierze, chciał nieść pomoc walczącej stolicy. Odmowa ze strony dowództwa była dla niego wielką traumą.
W wojsku pozostał do 1946 roku, biorąc udział m.in. w walkach na Wale Pomorskim, nad Odrą oraz w szturmie na Berlin.

W Zaleszczykach pozostała Leontyna Romankiewicz z dwoma najmłodszymi synami -Andrzejem (12 lat) i Romualdem (2 lata). Śmierć męża, brak wiadomości od starszych synów, świadomość tragicznych losów szwagierki Janiny Jankowskiej i brata Bronisława Stachurskiego (zob. losy rodziny Stachurskich – „I tom Jarosławskiej Księgi Kresowian”), nakaz opuszczenia dotychczasowego mieszkania – wszystko to wpłynęło na trudną sytuację Leontyny i jej synów. Pomocy udzieliła im rodzina Budzyńskich – dała schronienie w swoim domu, gdzie dotrwali do końca wojny.

Wszystkie te okoliczności spowodowały, że Leontyna postanowiła w czerwcu 1945 roku wyjechać z Zaleszczyk do Jarosławia, gdzie mieszkali stryjeczni bracia zmarłego męża – Tadeusz i Henryk Romankiewicz. Wyjeżdżającym dano tylko cztery godziny na spakowanie się. Leontyna zdążyła zabrać dokumenty, trochę oszczędności, podstawowe rzeczy: odzież, bieliznę oraz z przyczyn sentymentalnych także toaletkę, którą po ślubie zakupili z mężem do sypialni (obecnie odnowiona znajduje się w Krośnie w mieszkaniu wnuczki Leontyny – Moniki).

Podróż bydlęcym wagonem trwała około sześciu dni. Oprócz Leontyny i jej synów w wagonie znajdowała się jeszcze jedna kilkuosobowa rodzina. Brakowało jedzenia i picia. Pociąg zatrzymywał się tylko w szczerym polu. Podczas postoju szczęściem było zdobycie ziemniaków i upieczenie ich na prowizorycznym ognisku.

W Jarosławiu Romankiewiczowie zamieszkali przy ul. Lubelskiej 7, w oficynie (jedno pomieszczenie). Warunki życia były trudne, żyli bardzo skromnie. Leontyna wyprzedawała co mogła, by starczyło na życie. Nawet stanowiące dla niej wartość bezcenną: kolczyki, broszkę, pierścionek – prezenty od męża. Obrączkę zachowała do końca życia, nigdy nie ściągała jej z palca. Syn Andrzej rozpoczął naukę w liceum, a Romuald poszedł do przedszkola. Poprawa życia nastąpiła dopiero po powrocie z wojska w 1947r. syna Adama, który po zdaniu matury podjął pracę początkowo w Fabryce Wstążek w Jarosławiu, a następnie w Zakładach Przemysłu Odzieżowego „Jarlan”.

W Jarosławiu osiedliły się też: siostra Leontyny i Bronisława Stachurskiego – Waleria Kwiatkowska z córką Jadwigą i bratanica Czesława Stachurska – Stecka (zob. „I tom Jarosławskiej Księgi Kresowian”). Warunki mieszkaniowe poprawiły się, gdy w 1950 r. Leontyna z synami zamieszkała w domu nauczycielki Stanisławy Kinasiewicz przy ul. Czechowskiego 2 (niestety nadal nie było bieżącej wody). Kiedy już synowie poszli „na swoje”, na kilka lat przed śmiercią przeniosła się do bloku z bieżącą wodą i gazem przy ul. Legionów. Przez wiele lat marzeniem Leontyny Romankiewicz było odwiedzenie Zaleszczyk i wizyta na grobach męża i ojca. Stało się to możliwe dopiero w 1978 roku, kiedy Adam nawiązał kontakt ze Stowarzyszeniem Zaleszczyczan, założonym prze jego kolegów z gimnazjum z Zaleszczyk – Zdzisława Buczkowskiego i Tadeusza Trojanowskiego. To oni organizowali ten wyjazd. Dla Adama głównym celem było uporządkowanie grobu ojca. Za radą ks. Adama Gąsiora, michality, proboszcza parafii św. Stanisława
w Zaleszczykach, w obawie przed zniszczeniem, napis na płycie grobu wykonano w cyrylicy. Drugi wyjazd już trzech synów Juliana: Adama, Andrzeja i Romualda wraz z innymi członkami Stowarzyszenia nastąpił w 1989 r. Wrażenia z pobytu były przygnębiające. Z dawnej świetności Zaleszczyk nie pozostało nic. Miasto zniszczone, zaniedbane, noclegów udzieliła im garstka ludzi pochodzenia polskiego. Stowarzyszenie organizowało jeszcze wyjazdy w innych latach. Szczególny był wyjazd w 1994r., kiedy ksiądz Adam Gąsior witał pielgrzymów w odnowionym z wielkim trudem Kościele Św. Stanisława. Zasłużonymi michalitami dla podtrzymywania pamięci Zaleszczyczan, oprócz ks. Adama Gąsiora, są: ks. Marek Przybylski i ks. Kazimierz Żak. Stowarzyszenie Zaleszczyczan organizowało nie tylko wyjazdy w rodzinne strony, ale także co roku noworoczny zjazd. Wśród członków Stowarzyszenia upowszechniła się kolęda:

„Cicha noc, święta noc,

bo Słowo Ciałem się stało.

Cicha noc, święta noc,

i wszystko niech się ciszą stanie.

Pytam ja siebie i Ciebie

siostro i bracie,

czy można nasz los wyciszyć,

zapomnieć, zamilknąć, przebaczyć …

Zapomnieć, gdy Ojców nam brano,

zapomnieć, gdy drzwi zamykano,

drzwi rodzinnego domu,  a potem bydlęcego, tłocznego wagonu?

Cicha noc …”

Leontyna Romankiewiczowa, mimo wielu tragicznych przeżyć, trudów życia, zachowała pogodę ducha, była niezwykle życzliwą osobą. W wymowie miała charakterystyczny „zaśpiew” kresowy. „Babcia mówi śpiewająco” – tak mówiła Monika, córka Romualda i Teresy z domu Kucza, ilekroć Ją odwiedzała, Babcia piekła kruche ciasteczka, zwane przez wnuczkę „babcilonkami”, według przepisu przywiezionego z Zaleszczyk. Z wielkim rozrzewnieniem i tęsknotą za rodzinnymi kresowymi stronami snuła barwne opowieści … . Zmarła 10 maja 1988 roku. Została pochowana na Starym Cmentarzu w Jarosławiu.