Jerzy Stecki – opracowanie dot. zagłady Czerwonogrodu w 1945 r.

Opracowując na prośbę wrocławskiego czasopisma „Na Rubieży” listę zamordowanych i krótki opis tragedii czerwonogrodzkiej w dniu Matki Boskiej Gromnicznej 2 lutego 1945 r. napisałem niniejszą broszurkę „Zagłada Czerwonogrodu”. Tematem tym interesowałem się od wielu lat, związany tak uczuciowo z tą uroczą miejscowością, jak i najbliższymi okolicami „Gorącego Podola”. Jako rodowity Zaleszczykowianin, wysiedlony przez NKWD w 1940 roku, znalazłem w Czerwonogrodzie tymczasowe schronienie — stąd specjalny sentyment do tych stron, stąd niezapomniane wspomnienia, stąd wreszcie poczucie obowiązku pozostawienia potomnym informacji, jakich nie znajdzie nikt w archiwach, pamiętnikach, czy innej dokumentacji.
„Zagłada Czerwonogrodu” nie jest pełną historią tej 1000-letniej miejscowości. Niniejszy opis stanowi jednak prawdziwy obraz tragedii, jaka rozgrywała się podczas wojny na rubieżach międzywojennej Rzeczypospolitej, podobny do wielu innych, których świadkami była ludność polska.

Dziękuję wszystkim Czerwonogrodzianom za otrzymane informacje. Dziękuję wszystkim, którzy pomogli mi w zorganizowaniu tej żałobnej uroczystości, wykonali krzyż i napis.
Dziękuję Czesławie Stachurskiej-Steckiej za obecność z nami w Czerwonogrodzie i objaśnienie tragedii z 1945 roku, której była świadkiem. To Ona, kilka dni po napadzie, opowiedziała mi w Zaleszczykach o tym, co się stało niezapomnianej strasznej Nocy Gromnicznej. Gdyby nie pomoc przedstawionych osób, tragedia czerwonogrodzka uległaby zapomnieniu, tak jak zapomniało się już wiele wydarzeń z lat wojny.

Józef Juzwa, Bytom, czerwiec 1996 r.

PIERWSZE NIEPOKOJE.

Szalejąca podczas II wojny eksterminacja ludności polskiej na Kresach, nie ominęła Podola. Pomimo licznych mordów we wsiach zamieszkałych przez ludność mieszaną zapoczątkowanych na większą skalę w roku 1943, Czerwonogród, jako jedyna w powiecie zaleszczyckim osada polska, był dla wielu okolicznych Polaków ostoją i pewnym gwarantem spokoju i bezpieczeństwa. Ale z biegiem czasu, gdy niemal w każdej wsi ginęło od kul i noży kilkadziesiąt osób, gdy w Tłustem zamordowano miejscowego proboszcza, księdza dziekana Szkodzińskiego i wikarego księdza Majkę, gdy w Jazłowcu zamordowano proboszcza księdza Kraśnickiego (Czerwonogród należał do dekanatu Jazłowieckiego; m.in. dziekanami Jazłowieckimi byli: ks. Jan Głębocki i ks. Franciszek Wołoszyński — proboszczowie parafii w Czerwonogrodzie), a w Winiatyńcach napadnięto na księdza Kasperskiego… zaczął zacieśniać się krąg wokół Czerwonogrodzkiego bastionu.
Jesienią 1944 roku, 2 listopada, podczas napadu na polski przysiółek Czahor koło Nyrkowa, spalono wszystkie domy i zamordowano 26 osób.
Pozwolę sobie przytoczyć wspomnienia córki kierownika szkoły w Nyrkowie Bronisława Stachurskiego, Czesławy (po mężu Steckiej):

Co nocy budził nas krzyk i panika ratujących się. Pojedyncze rodziny polskie uciekały ze wsi Nyrków do Czerwonogrodu, gdzie tworzyło się coraz większe skupisko Polaków. Niektórzy tylko na noc schodzili do Czerwonogrodu a rano wracali do Nyrkowa, do swoich gospodarstw, jeżeli nie zostałyjeszcze spalone. My z ojcem mieszkaliśmy w szkole, chociaż ojciec już wcześniej otrzymał od banderowców ostrzeżenie: „Ty Lasze proklatyj nie organizuj Polaków i polskiej szkoły”, ale pozostał i uczył nadal (załączam kopię niekompletnego drugiego ostrzeżenia). Władze sowieckie nakazały kontynuowanie nauki, więc nie mógł opuścić stanowiska.

Gdy uciekające na noc rodziny wracały rano do Nyrkowa, zaczajeni na cmentarzu banderowcy strzelali do nich. Tak zabili m.in. żonę naszego stałego woźnicy panią Kurhaniewiczową z dzieckiem. Przyszedł wreszcie czas na zlikwidowanie mego ojca i dwóch nauczycielek Rosjanek, przydzielonychdo pracy przez kuratorium.

Dnia l listopada 1944 roku odbywało się w kaplicy cmentarnej nabożeństwo żałobne z okazji Wszystkich Świętych. Udał się tam mój ojciec z synami by wziąć w nim udział i pomodlić się nad grobem mojej mamy, zmarłej w 1935 roku (miałam wtedy 7 lat a bracia 5 i 3). Ja nie mogłam pójść z nimi z powodu ogromnego ropnia na nodze. Modliłam się w kuchni trzymając nogę na stołku. Nagle w drzwiach stanęło dwóch uzbrojonych mężczyzn w wojskowych mundurach, w towarzystwie naszego sołtysa i zapytali o ojca. Polecili, by po powrocie z cmentarza czekał na nich. Po ich wyjściu usłyszałam dwa strzały. Przestraszyłam się. Pobiegłam do sprzątaczki z prośbą o powiadomienie o wszystkim ojca, przebywającego na cmentarzu.

Wojskowi powrócili po chwili i do przygotowanego worka zagarnęli ojcowski strój do polowania. W kancelarii zniszczyli obrazy przywódcówsowieckich. Jak się później dowiedziałam zastrzelili nauczycielkę Rosjankę i siedzącą przy niej Ukrainkę. W domu już nie nocowałam, zostając u sprzątaczki. Ostrzeżony ojciec z braćmi i z księdzem Juraszem przesiedzieli całą noc w kaplicy cmentarnej. Rano zeszliśmy wszyscy do Czerwonogrodu, do dworku zamieszkałego przez księżnę Lubomirską. Było tam już wiele rodzin z okolicy. Możnabyto jeszcze wyjechać z Czerwonogrodu. Wielu udało się do Zaleszczyk. Ojciec należał do tajnej organizacji działającej na Kresach Wschodnich. Musiał pozostać by organizować obronę dla tej garstki Polaków skupionych w Czerwonogrodzie. Na niego wszyscy liczyli. We wsi zostały tylko kobiety i dzieci. Zdrowych i zdolnych do służby wojskowej mężczyzn zabrano do wojska. Walka i obrona Czerwonogrodu stawała się coraz bardziej nieunikniona. Ojciec szkolił, więc nieco w piwnicach zamku i Domu Ludowego młodzież w strzelaniu, przygotowując się do obrony.

A oto jak wspomina ten okres córka Czerwonogrodzkiego młynarza Szuby, Maria (po mężu Józefowska):

Zabierają wszystkich do wojska w wieku 18-60lat. Zostają tylko niesprawni i niezbędni — ojciec zostaje kierownikiem młyna, który znów pracuje dla potrzeb wojska rosyjskiego. Załoga jest przerzedzona, odchodzi do wojska Kazik Ziółkowski — prawa ręka ojca we młynie, a pracy jest nawał,młyn pracuje dzień i noc, wielkie ciężarówki stale przywożą ziarno. Gorączkowo poszukuje się pracowników, w końcu dyrektor z Czortkowa i sołtys pan Grzybiński (Kulawy) postanawiają zatrudnić braci Owadów, młodych chłopców, silnych, pracowitych, ale głuchoniemych, którzy dotychczaspracowali w kuźni swojego ojca. Zatrudniono też kobiety, Kasię Rzepiej (jej mąż został zabrany do wojska) i jeszcze kilka, których nazwisk nie pamiętam, do szuflowania zboża. Pani Płucińkiewicz była magazynierem, a pan Żołyński księgowym.

W tym czasie dochodziły już słuchy, że banda ukraińska zamordowała księdza polskiego, gdzieś tam rodzinę polską, gdzieś znów polską nauczycielkę,ale zawsze było to tam — gdzieś daleko. Na Wołyniu spalono kilka wsi, a w okolicach Stryja zabito 40 osób.Wreszcie „przyszła kolej” na naszą miejscowość i na naszą rodzinę. Nasz dom napadła banda, w nocy zabrali wszystko co było dla nas cenne i co można było unieść. Szukali w domu broni krzycząc „ Lachu oddaj broń”, broni nie znaleźli, gdyż była dobrze ukryta. Rodzicom kazali leżeć na podłodzetwarzą do ziemi, a nas dzieci, nakryto kocami. To było w naszym domu w Nyrkowie, kazano się nam wynieść z domu w ciągu trzech dni, bo w przeciwnym razie wrócą i zamordują. To był kolejny szok dla ludności polskiej z Nyrkowa, Nagórzan, Czerwonogrodu. Przenieśliśmy się do młyna w Czerwonogrodzie, gdzie był pusty dom po żydowskiej rodzinie Aberbachów i tam zamieszkaliśmy.

W czasie frontu ludność wysiedlano około 40 km w tył, domy pozamykano, czekały na powrót swoich. Jak był front, to patrole wojskowe pilnowały, aby ludność cywilna „nie kręciła” się, za nieposłuszeństwo rozkazom groził Sybir. Mieszkaliśmy we młynie (w domu po Aberbachach), mama hodowała 40 sztuk gęsi, które beztrosko pływały sobie po Dżurynie. Ojciec dzień i noc doglądał młyna, pracy urządzeń i pracowników. Młyn pracował dla wojska, ale i ludności cywilnej. Gospodarze furmankami przywozili zboże i każdy czekał aż przyjdzie jego kolej, wśród gospodarzy byli Polacy i Ukraińcy. Polacy prosili ojca, aby pospieszył się z pracą, tak by gospodarze mogli wrócić do swoich domów za dnia — bali się band. Przywozili też mrożące krew wieści, że w Capowcach, Koszyłowcach, Torskim, Uścieczku w lasach są pomordowani ludzie. Doszła wieść, że cała kolonia, Podśniatyń wymordowana.

Na Dżurynie — za młynem, na zakręcie gdzie woda była głęboka i wiry, widziano płynących topielców związanych drutem kolczastym, nagich i ubranych. Ojciec poprosił trzech rosyjskich oficerów, którzy stali wiecznie na warcie przy młynie, aby pojechać w te miejsca i sprawdzić wiarygodność tego co mówią ludzie. Nadjechał oficer enkawudzista z Tłustego i z nim oraz kilkoma żołnierzami, ojciec udał się konno w te miejsca. To, co zobaczyli przeszło ludzkie wyobrażenia, było to piekło. Mieli łzy w oczach, oficer powiedział ojcu (na uboczu), że ich żołnierzy banda też zabija, nawet nie wiedzą gdzie są pomordowani. Mieliśmy wspólnego wroga — Ukraińców, którzy działali z ukrycia, bestialsko, toteż powstawały pewne nieformalne układy a nawet osobiste przyjaźnie między ojcem jako kierującym młynem a oficerami rosyjskimi. Oficerowie rosyjscy przyjechali na te tereny z całymi rodzinami, jednakże cierpieli tu wielki głód. Ojciec zawoził im mąkę, kaszę, gęsi; żal było dzieci, kobiet. Pamiętam jak opowiadał, że gdy pojechał do domu kapitana Zorianowa, (który był szefem sztabu „enkawude”) to ugoszczono go „kipietokiem”, ku zdziwieniu ojca była to czysta (bez dodatków) wrząca woda. Ojciec przeprosił, że nie będzie tego pił; proponowano: mamy jeszcze kartofle. Wówczas ojciec wyjął to co miał przygotowane na drogę: chleb, masło, wędzony boczek — dzieci kapitana przybiegły do stołu.

 Co jakiś czas ojciec z księgowym wyjeżdżali na narady do Czortkowa, gdzie odbywały się zjazdy kierowników młynów z całej okolicy. Młyn w Czerwonogrodzie był największy i przodował w produkcji. Dzień przed wyjazdem pan Bruchalski szykował młyńskie konie i ładowano cztery worki mąki, siedem wypierzonych gęsi, wódkę z gorzelni z Uścieczka, mama upiekła w piecu duży chleb i kilka bułek dla dowództwa Rosjan.Pewnego dnia, kiedy akurat był nawał pracy, ponieważ trzeba było przetransportować bardzo dużo zboża z wielkiego magazynu do młyna, zjawili się żołnierze z rozkazem, aby Mikołaj Grzybiński i Michał Szuba stawili się na „enkawude”. Obaj byli dość zdziwieni i trochę zaniepokojeni. Rosjanie oznajmili, że dostaną broń, amunicję, granaty i zaopatrzeni zostaną w książeczki wojskowe, na dowód, że są legalną grupą, która ma odpierać ataki bandy w razie napadu. Członkowie grupy samoobrony, a w końcu zebrano kilkanaście osób tj. chłopców w wieku od 13-17 lat i kilku starszychpanów, mogli nosić broń przy sobie, ale zamaskowaną.

Do grupy należeli: Kazimierz Dmytruszyński, miał już wówczas prawie 80 lat (był żołnierzem I wojny światowej) ale wspaniale władał bronią, nauczyciel Bronisław Stachurski, Fabian Świderski, pan Domański, J. Rozborski, pan Kazimierz Ochrynoski, Stecki, M. Wysocki, St. Wysocki, Ryczaj, M. Okoński, St. Wierzbicki, M. Wierzbicki,F. Glezner, Grzybiński, M. Szuba i chyba pięć kobiet, nazwisk nie pamiętam, nazwisk młodych chłopców też nie pamiętam z wyjątkiem St. Popiela, gdyż był najstarszy z najmłodszych w grupie. Wszyscy dostali broń, książeczki, starsi ćwiczyli młodych posługiwania się bronią. Napady bandy były coraz częstsze i coraz bliżej, zarówno na Polaków, jak i wojsko rosyjskie. Banda ukraińska stosowała taki podstęp, że mordowali żołnierzy rosyjskich, przebierali się w ich mundury z różnymi stopniami,brali ich konie, legitymacje naklejając tylko swoją fotografię.

Toteż na każdym, kroku należało być przebiegłym, nieufnym, gdyż „pomyłka” mogła wiele kosztować, był to jeden ze sposobów „ wdarcia” się w szeregi wojsk rosyjskich, czy dotarcia, jako sprzymierzeńcy do tajemnic, odnośnie obrony
przygotowywanych przez Polaków.Polaków mordowano z wyrafinowanym okrucieństwem: podcinano gardła, wycinano krzyże na klatce piersiowej, łamano ręce i nogi, podcinano skórę na szyi, zawijano na kije i ściągano na oczy, ofiarnie dobijano tylko zostawiano w męczarniach aż do skonania. W Torskim zamordowano 2O osób i wrzucono do studni. Podobne mordy miały miejsce w: Uhryńkowcach, Marianpolu, Winiatyńcach, Szczytowcach.

Władze rosyjskie oddziałowi samoobrony Polaków dały nazwę „ istrebitelnyj batalion”, a do jego nadzoru „enkawudzistę” z Tłustego. Początkowo był to kapitan Zorianow, z którym współpraca układała się dobrze, niestety zginął w trakcie jednej z obław na bandę. Przyszedł następny, Ukrainiec spod Kijowa, pełniąc tę funkcję miał dostęp do wszystkich tajemnic Polaków. Często wychodził na pobliskie wioski, co wzbudziło podejrzenia Polaków, szybko zorientowali się, że wynosi tajemnice swoim tzn. Ukraińcom. Od tego czasu Polacy byli powściągliwi i niezbędne wiadomości zachowywali w ścisłej tajemnicy. Oddział Polaków poszerzał się o osoby, które dołączały z pobliskich wsi. Ojciec szukał sprzymierzeńców do odparcia bandy, która była bardzo liczna.

Wojsko rosyjskie, które pilnowało pola zaminowanego w Uścieczku, w tym celu, aby banda nie wysadziła mostu na Dniestrze, też czuło się bardzo zagrożone (oddział był stosunkowo nieduży i oddalony od swoich). Umówiono się (na dwa dni przed tragedią) o wzajemną pomoc. Sygnałem
wołającym o pomoc miało być 5 wystrzelonych rakiet świetlnych — zielonych. Wojsko rosyjskie, które na wypadek napadu miało udzielić pomocy był to garnizon z Horodenki. W tym czasie, tzn. jeszcze przed napadem na Czerwonogród, banda zwana „gułganami” napadła na kolonię Polaków pod Czahorem, którą stanowiły cztery gospodarstwa: Kawecki, Zabłocki, Motyczka, Grabowiecki.

Wszystkich zamordowano, udało się tylko podstępem uciec panu Grabowieckiemu, który już z tą straszną wiadomością był w Czerwonogrodzie o godzinie 22. Czerwonogród obserwowany był przez bandę z gór i lasu, w młynie ukraińscy chłopi mielili zboże dla bandy, ale były też jeszcze inne podchody (zwiady).

Np. do młyna przybiega chłopiec łącznik, aby ojciec oraz pan Grzybiński, Stachurski, Domański natychmiast przybyli do Domu Ludowego, bo przyjechał „enkawudzista” i chce z nimi rozmawiać. Wiadomość ta wydała się być podejrzana, toteż panowie jeszcze w kancelarii młyna obmyślili
różne warianty, gdyż byli przygotowani, że mogła to być również zasadzka. Szuba i Grzybiński weszli do Domu Ludowego z bronią w ręku i rozkazali nieznajomemu: „ręce w górę”. Ociągał się, Grzybiński rozbroił przybysza a Stachurski i Domański sprawdzili jego dokumenty, okazuje się, że to „lejtnant” z Zaleszczyk; nieufni Polacy zamykają go w piwnicy i stawiają wartę. Pan Domański dzwoni do Tłustego, że chwilowo zatrzymano wojskowego o takich to a takich danych i proszę o przyjazd stosownych władz wojskowych. Władza przybyła, sprawdziła dokumenty i zaniemówiła.Okazało się, że był to Ukrainiec, który miał zabić Szubę, Domańskiego, Stachurskiego, Grzybińskiego. Przyznał się, że jest z Torskiego i dostał taki rozkaz, gdyż przesłuchiwano go natychmiast. Dokumenty, którymi się legitymował pochodziły od zaginionego przed trzema miesiącami żołnierza
rosyjskiego, którego jak teraz okazało się, banda zabiła, wzięła dokumenty, mundur

WYJAZD Z CZERWONOGRODU

Potajemnie ojciec Marii Szuby wszedł w kontakt z zaufanym przyjacielem ich rodziny i ten zgodził się zawieść ich wszystkich do Zaleszczyk. Był to Ukrainiec. Przedsięwzięcie było bardzo ryzykowne zarówno dla rodziny Szubów, jak i dla przewożącego ją Ukraińca. Trzeba było, bowiem „przedrzeć” się przez tereny opanowane przez bandę.