Inka Zemła, „Wspomnienie o rodzinie Niemkiewiczów”

Opowieść o rodzinie mojego ojca Bronisława Niemkiewicza, mieszkającej od kilku pokoleń w Kamionce Strumiłłowej nad Bugiem, jest oparta na strzępkach informacji i wspomnień, które usłyszałam i zapamiętałam. Czy przekaz jest prawdziwy? Zapewne nie do końca, gdyż każdy z nas zapamiętuje inne szczegóły i obrazy, inaczej odbiera bodźce płynące z zewnątrz. Siłą rzeczy będzie to też w głównej mierze historia związana z moim Ojcem. Podjęcie tego tematu stało się również okazją do odnowienia relacji rodzinnych, a także poznania dalszych kuzynek, potomkiń sióstr mego dziadka Mieczysława Niemkiewicza.

Kamionka Strumiłłowa, obecnie Kamionka Buzka, jest położona ok. 40 km na północny wschód od Lwowa. Pierwszy historyczny zapis o Kamionce pochodzi z 1410 roku, kiedy król Władysław Jagiełło nadał przywileje właścicielowi miasta Jerzemu Strumille. Celem ich było zwiększenie obronności grodu i skrzyżowania dróg Lwów-Kamionka-Żółkiew. Od trzeciego rozbioru Polski Kamionka znajdowała się w zaborze austriackim. W XIX wieku w mieście mieszkało około 5000 ludzi, rozwinął się przemysł drzewny, materiałów budowlanych, powstały szkoły – w 1909 roku gimnazjum o profilu klasycznym. Po odzyskaniu niepodległości przez Polskę w 1918 roku Kamionka Strumiłłowa znalazła się w granicach Rzeczypospolitej.

Niewiele mi wiadomo o samej prababci Annie Poznańskiej Niemkiewiczowej. Sądzę, że była stanowczą i zasadniczą kobietą, na co wskazują przekazane w rodzinie historie. Poznańscy zajmowali zaszczytne stanowiska w administracji miasta i kraju. Brat stryjeczny Prababci Karol Poznański był burmistrzem Kamionki, jeden z kuzynów Jan Poznański z kolei posłem na Sejm. Pradziadek Franciszek Niemkiewicz był z zawodu masarzem. Przy domu znajdowała się masarnia, która była źródłem utrzymania rodziny. Wyroby były sprzedawane w sklepiku, który znajdował się w innej części miasta. Dom był parterowy, usytuowany niemal nad samym Bugiem, wokół był duży sad. Joanna i Franciszek mieli kilkoro dzieci: Karolinę, Stefanię, Mieczysława (mojego Dziadka), Kazimierza i Stanisława. Pierwszy syn Karol zmarł w dzieciństwie i to na jego pamiątkę urodzona następnie córka dostała na imię Karolina. Różnica wieku między dziećmi była spora, gdy urodził się najmłodszy syn Stanisław, najstarsza córka Karolina miała 17 lat. Wszystkie dzieci oprócz Mieczysława, mojego dziadka, opuściły Kamionkę i zamieszkały w różnych częściach Polski.

Karolina wyszła za mąż za wojskowego Teodora Czecha i mieszkała we Lwowie. Miasto opuściła wraz z mężem dopiero w 1946 roku. Córki już zamężne wyjechały wcześniej. Stefania wyszła za mąż za Kazimierza Junoszę – Jankowskiego. Zmieniali miejsca zamieszkania i ostatecznie wskutek nieprzychylnej postawy Ukraińców wobec Polaków, która dotknęła kilkakrotnie ich dwie starsze córki, zdecydowali się wyjechać z Sokala i przenieśli się do Puław. By to rok 1937. Kazimierz po ukończeniu gimnazjum kamioneckiego uczęszczał do szkoły średniej we Lwowie. Po maturze początkowo pracował w Bydgoszczy, a następnie w Gdyni, gdzie był zaangażowany w budowę struktur Poczty Polskiej. Później dołączył do niego najmłodszy z braci Stanisław, który ożenił się z Gertrudą Torlińską ze znanej i starej rodziny kaszubskiej. Po wybuchu II wojny światowej obydwaj Stryjowie wraz
z rodzinami, by uchronić się przed wywiezieniem do Niemiec na roboty, czy do obozu, opuścili swoje domy i schronili się u rodziny w Puławach. Prababcia Joanna zmarła przed wojną, w 1937 roku, natomiast pradziadek Franciszek w czasie okupacji w 1941 roku. Obydwoje są pochowani na cmentarzu w Kamionce Strumiłłowej.

Moi dziadkowie, babcia Filomena z Jazienickich Niemkiewiczowa przez wszystkich nazywana Filą i dziadek Mietek – Mieczysław Niemkiewicz, pobrali się w 1923 roku i zamieszkali w Kamionce Strumiłłowej, początkowo w domu rodzinnym Niemkiewiczów nad Bugiem wraz z rodzicami dziadka Mietka. W późniejszym okresie wybudowali dom nieopodal stacji kolejowej. Był murowany, podpiwniczony, z częściowo użytkowym poddaszem pod skośnym dachem. Dom stoi do dnia dzisiejszego. W latach 70. będąc z Tatem we Lwowie, wsiedliśmy do autobusu i choć było to wtedy nielegalne, pojechaliśmy do Kamionki. Zostaliśmy zaproszeni do domu przez ówczesnych mieszkańców, rozmawialiśmy z sąsiadami, niektórych tato znał jeszcze
z czasów przedwojennych. Odebrałam to spotkanie jako pełne życzliwości z obu stron.

Rodzina Jazienickich mieszkała w Kamionce Strumiłłowej również od kilku pokoleń. Tutaj w roku 1898 urodziła się babcia Fila. Jednak mój pradziadek Franciszek Jazienicki, ojciec babci Fili, przeniósł się w 1907 roku z całą rodziną do Sieniawy koło Jarosławia. Początkowo dzierżawił cegielnię od księcia Czartoryskiego, a następnie wybudował własną. Dziadek Mietek był z zawodu, podobnie jak jego ojciec, rzeźnikiem-masarzem. Babcia Fila prowadziła dom, wychowywała dzieci, uprawiała ogród warzywny, doglądała inwentarza, ale również pomagała mężowi przy sprzedaży mięsa i wędlin. Była niesamowitą kobietą, jak widać niezmiernie pracowitą, ale też, jak pamiętam, bardzo zaradną i zawsze uśmiechniętą. Wykonując te wszystkie obowiązki, potrafiła jeszcze znaleźć czas na działalność społeczną przy kościele. Urodziło im się czworo dzieci. Franciszek w 1924 roku, Bronisław (mój ojciec) w 1925 roku, Zbigniew w 1928 roku i Zofia w 1931 roku.

Ustalony rytm życia został przerwany wybuchem wojny we wrześniu 1939 roku. Pod Kamionką Strumiłłową rozegrała się zwycięska bitwa, ale niestety z powodu ogólnej sytuacji nie zmieniała sytuacji Polski.

W tym czasie starsi bracia byli już uczniami gimnazjum. W szkole, jak wspominał Tato, uczyły się dzieci z rodzin polskich, żydowskich i ukraińskich. Kamionka została zajęta przez Niemców 19 września, ale już niedługo później znalazła się pod okupacją sowiecką i administracją radziecką. Nauka była więc kontynuowana w radzieckiej dziesięciolatce. Najmłodsza, 9-letnia wtedy Zosia, przebywała na wakacjach u dziadków Jazienickich
w Sieniawie i tam z całą rodziną, dziadkiem, jego drugą żoną i dziećmi z drugiego małżeństwa przeżyła dramat natychmiastowego wyjazdu do Kazachstanu. Próbowano jeszcze wyjaśnić, że Zosia nie jest z tej rodziny, ale to tylko pogarszało sytuację.

Babcia Fila z wielką determinacją usiłowała sprowadzić ukochaną córkę do domu. Podejmowała różne działania, w końcu napisała list do Stalina oraz Wandy Wasilewskiej i udało się. Zosia została przywieziona przez specjalnego konwojenta do Lwowa. Towarzyszyły temu również dramatyczne przeżycia, bo przecież oddawano kilkuletnie dziecko pod opiekę osoby nieznanej, urzędnika sowieckiego, nikt nie miał pewności, czy jego zamiary są uczciwe. Podróż trwała ok. trzech tygodni i w końcu na dworcu kolejowym we Lwowie obie wśród szlochów padły sobie w ramiona. Wzruszający również był to widok dla świadków tego zdarzenia. Ludzie nie kryli łez, podobno też konwojent, który przywiózł Zosię. Po wojnie Zosia mieszkała
z rodzicami i braćmi w Jarosławiu, bardzo poważnie chorowała. Po ukończeniu szkoły handlowej pracowała w PZGS. W 1966 roku wyjechała do Kanady i tam postanowiła zostać na stałe. Obecnie mieszka w Ontario. Gdy z nią rozmawiam, ma zawsze miły i radosny głos.

Wojna we wrześniu 1939 r. rozpoczęła exodus ludności na wschodnie tereny Rzeczypospolitej. Fala napływających ludzi nie ominęła też Kamionki. Wśród uchodźców była młoda kobieta, która zamieszkała w domu dziadków w pokoiku na piętrze. Związała się z młodym mężczyzną, również przybyszem ze środkowej Polski, pochodzenia żydowskiego. Z tego związku urodziła się dziewczynka.

W 1941 roku Niemcy rozpoczęli ofensywę wschodnią i Kamionka znalazła się z kolei pod okupacją niemiecką. Osoby pochodzenia żydowskiego zostały poddane okrutnej eksterminacji. Aresztowano ojca z rocznym dzieckiem mieszkającej u dziadków kobiety. Wtedy dziadek Mietek (podobno w porozumieniu z Babcią) udał się na posterunek żandarmerii i oświadczył, że dziewczynka jest jego dzieckiem jako owoc romansu z młodą kobietą,
a który ukrywał przed sąsiadami i żoną. Kobieta i dziecko przeżyli wojnę. Babcia i Dziadek utrzymywali z nimi kontakt po wojnie, bo obie również opuściły Kamionkę Strumiłłową, jednak nie życzyły sobie, by wyjawiać ich danych, co zostało uszanowane. Po wojnie nikt z żyjących członków rodziny Niemkiewiczów, jak i Jazienickich, nie został ani w Kamionce, ani w innych rejonach Polski wschodniej, która znalazła się poza jej granicami.
A wydarzenia na Wołyniu, później w okolicach Kamionki, gdy nieliczni ocaleni przyjeżdżali do miasta i relacjonowali je jako okrutne i wprost niewyobrażalne, rozpoczęły ewakuację. Przyspieszył ją zbliżający się front. Dla babci i dziadka było to zapewne kolejne traumatyczne przeżycie. Opuszczali dom rodzinny, swoje miejsce na ziemi i nie wiedzieli, jaki będzie ich los. Mimo próśb babci, najstarszy syn Franciszek nie wyjechał z nimi – obiecał, że później do nich dołączy.

Dziadkowie przyjechali pociągiem do stacji Załęże Grodzisk Dolny. Dziadek był zniechęcony, chciał wracać do Kamionki, ale babcia wzięła sprawy w swoje ręce. Stąd było niedaleko do Sieniawy i Jarosławia, gdzie mieszkali Jazieniccy – zawsze się wspierali i mogli liczyć na siebie. Początkowo zamieszkali w Sieniawie, a następnie w Jarosławiu, w domu przy ul. 1-go Maja, obecnie Sikorskiego. Mój tato próbował jeszcze przedostać się do Kamionki, ale granica była szczelnie chroniona. Można tylko powiedzieć, że miał szczęście – uniknął aresztowania i posądzenia o szpiegostwo. Dom przy ulicy Sikorskiego był ostatnim przystankiem na ziemi dla babci i dziadka. Dziadek zmarł w 1956 roku, babcia w 1978 r. Zostali pochowani
w rodzinnym grobowcu na Starym Cmentarzu w Jarosławiu. Obok spoczywa najmłodszy syn, Zbigniew, który zmarł w 2009 r. Na grobowcu jest również tablica upamiętniająca Franciszka.

Wraz z rozpoczęciem wojny zaczęła się tworzyć konspiracja. Bracia Franciszek i Bronisław włączyli się w działalność konspiracyjną w strukturach AK.

Tragiczne były losy Franciszka, który służył w stopniu podchorążego jako radiotelegrafista. Jego oddział liczący kilkudziesięciu ludzi, w maju 1944 r., po odprawieniu mszy sprawowanej przez miejscowego wikariusza, wyruszył w kierunku Lwowa, w miejsce koncentracji oddziałów AK. Nikt z nich na miejsce nie dotarł – zostali zaatakowani przez oddział UPA, wszyscy zginęli w okrutny, bestialski sposób, a zwłoki zostały starannie ukryte i do dzisiaj nie wiadomo gdzie. Próby odnalezienia tego miejsca podejmował najmłodszy z braci, Zbigniew, ale bezskutecznie. Franciszek, gdy zginął, miał zaledwie 20 lat.

BRONISŁAW – mój ojciec – po złożeniu przysięgi w październiku 1942 roku ukończył kurs wojskowy i przyjął pseudonim „Brona”. Początkowo działał, jako żołnierz leśny, a następnie pod pseudonimem „Siwy” został skierowany do Kedywu kolejowego okręgu Kamionki Strumiłłowej. Zajmował się kolportowaniem prasy podziemnej, ale przede wszystkim zdobywaniem broni, amunicji, mundurów, żywności z transportów kolejowych. Przekazywał szyfrowane informacje o ruchach wojsk i brał udział w zaminowywaniu torów kolejowych. Wraz z grupą „San” wyruszył na pomoc Powstaniu Warszawskiemu. 18 sierpnia 1944 r. został zatrzymany przez Sowietów w Rudniku nad Sanem. Podczas ucieczki został postrzelony, udało mu się jednak zbiec do Sieniawy i tam włączył się do prac Komitetu Samoobrony do walki z UPA. W Gorzycach ponownie został aresztowany, tym razem przez UB, a następnie przewieziony do Przeworska. Po brutalnym pobiciu wyrzucono go na plac. I tym razem udało mu się uratować. Babcia opowiadała, że kiedy został przyniesiony do domu w kocu i zobaczyła go, nie sądziła, że przeżyje. Aby uchronić się przed ponownym zatrzymaniem przez UB,, wyjechał nad morze, gdzie jeszcze w okresie międzywojnia osiedlili się bracia dziadka Mietka, stryj Kazik w Gdyni i stryj Staszek w Pucku, obaj organizujący struktury Poczty Polskiej na Pomorzu. Ojciec również rozpoczął pracę na poczcie, ucząc się jednocześnie w Liceum Ogólnokształcącym w Gdańsku. Po zdaniu matury w 1947 r. przeniósł się do Wrocławia i w 1948 r. zapisał na Wydział Prawa Uniwersytetu Wrocławskiego. W 1951 r. przerwał studia i powrócił do Jarosławia, by wspomóc rodzinę w chorobie siostry. Rozpoczął pracę w MPGKiM kończąc jednocześnie wieczorowe Technikum Budowlane. Pracował na różnych stanowiskach – referenta, zaopatrzeniowca, zastępcy dyrektora, a w ostatnim okresie głównego ekonomisty. W 1984 roku został zmuszony do odejścia na wcześniejszą emeryturę. Właśnie w pracy w MPGKiM poznali się moi rodzice. Ślub odbył się w 1954 roku. Urodziło im się dwoje dzieci – ja, pisząca te wspomnienia i Paweł, który odszedł od nas w 2014 roku, zbyt wcześnie, bo w wieku 54 lat.

Wraz z powstaniem NSZZ „Solidarność” tato od początku włączył się w działalność w strukturach związku, pełnił funkcję doradcy MKZ „S”, był członkiem KK Pracowników Komunalnych, przewodniczącym Międzyregionalnej Komisji ds. Samorządu, członkiem Sieci Wiodących Zakładów Pracy. W początkowym okresie stanu wojennego ukrywał się, by uniknąć aresztowania, po ujawnieniu się był kilkakrotnie przesłuchiwany. Założył Duszpasterstwo Ludzi Pracy w Jarosławiu. Od 1989 r. był przewodniczącym KO Ziemi Jarosławskiej i wiceprzewodniczącym wojewódzkiego KO
w Przemyślu. Bardzo czynnie współorganizował pierwsze wybory parlamentarne 4 czerwca 1989 r. i pierwsze wybory samorządowe w 1990 r. Został radnym Rady Miasta Jarosławia w latach 1990 -1994, a w latach następnych delegatem do Sejmiku Samorządowego w Przemyślu.

Za swoją pracę i działalność społeczną na rzecz rozwoju miasta i przywracania struktur samorządowych został doceniony i odznaczony między innymi Orderem Polonia Restituta oraz bardzo przez niego cenionym tytułem Honorowego Obywatela Miasta Jarosławia – mocno bowiem związał się
z Jarosławiem, jego historią, ale przede wszystkim teraźniejszością, która była dla taty inspiracją do działania. Tato zmarł we wrześniu 2013 roku. Został pochowany w rodzinnym grobowcu na Starym Cmentarzu w Jarosławiu.