Hulowie

Sześcioosobowa rodzina Hulów rodzinny Hanaczów opuściła w marcu 1944 roku uciekając przed banderowcami. Spokojne życie, jakie wiedli do jesieni 1943 roku, zostało nagle przerwane przez napady grasujących w pobliżu band UPA. Kiedy zaczęły płonąć sąsiednie wioski, a do mieszkańców Hanaczowa docierały przerażające informacje o mordach dokonywanych na Polakach, coraz częściej zdarzało się, że noce ludzie spędzali poza domem, kryjąc się w pobliskim lesie. Pierwszy duży atak na wioskę nastąpił w lutym 1944 roku. Pomimo oporu stawianego przez miejscowy oddział Armii Krajowej wspierany przez mieszkańców okolicznych wiosek, banderowcy zamordowali 85. mieszkańców Hanaczowa, a 70 gospodarstw zostało spalonych. Tę noc Hulowie spędzili kryjąc się w zaroślach nad rzeką. Ich dom został splądrowany, a bandyci zabrali krowy, konie oraz żywność.
W tej sytuacji Salomea i Ludwik Hulowie wraz dwójką dzieci – Janiną i Franciszkiem oraz rodzicami: Anielą i Kazimierzem Hul – w obawie o własne życie podjęli decyzję o natychmiastowym opuszczeniu Hanaczowa. Ze splądrowanego domu udało im się zabrać jedynie dokumenty, trochę odzieży, garnek, poduszkę i kilka zdjęć.

Ludwik Hul był w Hanaczowie kowalem, rodzinie powodziło się dobrze. Oprócz murowanego domu mieli także oborę i pole uprawne. W Pawłosiowie, w którym szukali schronienia, nie mieli kompletnie niczego. Cała rodzina mieszkała w jednym pomieszczeniu przez długi czas śpiąc jedynie na słomie.
Hulowie liczyli na to, że będą mogli wrócić do rodzinnej wioski i własnego domu. Dlatego zatrzymali się w podjarosławskim Pawłosiowie. Inni mieszkańcy Hanaczowa po wyjeździe z Kresów swój nowy dom znaleźli na tzw. Ziemiach Odzyskanych.

Hanaczów po prawie siedemdziesięciu latach od wyjazdu odwiedziły dzieci Salomei i Ludwika Hulów – Janina i Franciszek. Ich rodzinny dom prawie się nie zmienił, tylko już niestety był obcy…