Domańscy

Emil Domański, s. Kazimierza i Katarzyny z d. Zacharkiewicz, urodził się w Jarosławiu w roku 1903, gdzie spędził swoją młodość. Pochodził z wielodzietnej rodziny – miał jedenaścioro rodzeństwa. W młodości praktykował w zakładzie fotograficznym Henryka Probsteina, w którym zdobył uprawnienia fotografa. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w latach 20. XX wieku Emil Domański przeczytał w jednym z prasowych ogłoszeń o możliwości wydzierżawienia zadłużonego zakładu fotograficznego w Żółkwi. Tak wspomina po latach ten moment jego córka Małgorzata: Mój Ojciec znalazł się w tym mieście na pewno przed 1929 rokiem. Przyjechał tam jako kawaler na skutek ogłoszenia w gazecie, które brzmiało „wynajmę zakład fotograficzny z długami”. Ojciec pojechał tam jako młody  fotograf po praktyce i podjął się prowadzenia wspomnianego zakładu przy ul. Legionów. Tam też poznał Katarzynę Patynek, córkę Jana i Zofii z d. Kuszpit. Rodzice jej byli ziemianami i prowadzili

40-hektarowe gospodarstwo rolne. Katarzyna Patynek urodziła się w 1908 r. w miejscowości Dzibułki, gdzie spędziła swoja młodość z rodzeństwem –  braćmi Stefanem, Bronisławem i Michałem oraz siostrą Anielą ur. w 1919 r. „Mama miała trzech braci, najmłodszy Bronisław, który zmarł na serce jako młody człowiek, Michał, który został na gospodarce i Wujek Stefan który, wstąpił do zakonu dominikanów, przyjmując imię Teofil. Następnie pełnił posługę duszpasterską w klasztorze dominikanów w Żółkwi.
Katarzyna Patynek ukończyła Seminarium Nauczycielskiego u sióstr Felicjanek w 1929 r., nie pracowałą jednak w wyuczonym zawodzie, lecz po ślubie wspólnie z mężem prowadziła zakład fotograficzny. Z małżeństwa tego urodziło się w Żółkwi dwoje dzieci, syn Stefan (1930-2015) oraz córka Małgorzata ur. w 1933 r. Okres ten tak wspomina Małgorzata  Domańska: Rodzice pracowali w zakładzie w piątek i świątek” wręcz „byli zawsze zapracowani, musieli w tym zakładzie stale warować. Prowadzony zakład pozwalał na utrzymanie całej rodziny oraz wypoczynek.  Emil i Katarzyna Domańscy wyjeżdżali na narty do Zakopanego, lub w lecie nad morze do Gdyni. W tym czasie dzieci zostawały z babcią Katarzyną. Normalne życie rodziny Domańskich przerwał wybuch II wojny światowej. Jak wspomina Małgorzata Domańska: Kiedy wkroczyli Rosjanie moja Mama, która została sama z dziećmi i z Babcią fotografowała żołnierzy radzieckich. Byliśmy sami, ponieważ Ojciec przed wkroczeniem armii radzieckiej wyjechał do Krakowa i nie zdążył wrócić. Pamiętam jak Mama prosiła nas dzieci i Babcię żebyśmy asystowali jej przy robieniu tych zdjęć , bo Ona bała się z nimi zostać.  Przecież to byli młodzi ludzie, ci żołnierze i mogli mieć różne pomysły, czasem nie do przewidzenia. Pamiętam, że płacili nie gotówką tylko towarem np. „tuszonką”. Zapamiętałam też jak Rosjanie wjechali  do Żółkwi takimi dużymi czołgami, ludność nazywała je piętrowymi. Razem z moim bratem staliśmy przy szosie i ze strachem patrzyliśmy co się będzie działo. One jechały szosą koło naszego domu razem z żołnierzami rosyjskimi. Być może nie było to w czasie wkroczenia do nas we wrześniu lecz w późniejszym okresie rosyjskiej okupacji, może to był jakiś pokaz sił? Na pewno nie widziałam je gdzieś stojące, tylko słyszałam  głośno pracujące silniki, czuło się zapach spalin i wszystko się trzęsło w trakcie ich ruchu.

Kiedy NKWD zaczęło wywozić Polaków z Żółkwi Małgorzat tak zapamiętała ten okres: Otóż moja Babcia bardzo życiowa kobieta (mająca dwanaścioro dzieci) umiała o nie zadbać. Dlatego wiedząc o tym, że wyciągają nocami ludzi z domu natychmiast ubierała nas na „cebulkę” żebyśmy mieli na sobie jak najwięcej rzeczy, miała na uwadze mróz. Rano podobno już nie wywozili, dlatego nas rozbierała z tych warstw pozwalając ubrać się w piżamy.

Z okresu okupacji niemieckiej Małgorzata zapamiętała zdarzenie związane z bombardowaniem Żółkwi: Pewnego dnia niespodziewanie w różnych miejscach zaczęły w mieście płonąć domy, ludzie mówili, że to coś z samolotów rzucają. I zobaczyliśmy, że płonie mieszcząca się na przeciw naszego domu olejarnia. A obok tej olejarni był ładny domek-willa, w której mieszkał Ukrainiec, który notorycznie urządzał męskie, głośne  spotkania z alkoholem. Tą „wódecznością” ugaszczał mężczyzn w mundurach niemieckich. I z powodu tego pożaru pod wpływem strachu uciekła z tego domu młoda ładna, dziewczyna, która była pochodzenia żydowskiego. Okazało się, że ten Ukrainiec przechowywał w piwnicy Żydów i dlatego urządzał głośne „libacje”, żeby nie było słychać płaczu małego dziecka, które też w tej piwnicy było. Ten właściciel, czy najemca musiał też kupować dużo żywności, żeby tych ludzi w piwnicy wyżywić, a tłumaczył się na pewno tym, że robi przyjęcia. Kiedy zaczęły się palić drzwi domu przylegającego do tej olejarni podobno Żydzi  wyrzucili z piwnicy dziewczynę za to, że nosiła imię jakiejś babki, która przyniosła im nieszczęście. Ten pożar doskonale pamiętam, bo wszyscy patrzyliśmy na to ze strachem.  Jeszcze pamiętam takie komentarze dorosłych, że w domu bawili się Niemcy, a pod nimi w piwnicy byli przechowywani Żydzi.  Nie wiem jaki los spotkał tego Ukraińca o tym nie było mowy. Z Żółkwi  wyjechaliśmy w kwietniu 1944 roku do Jarosławia, gdzie mieszkała rodzina Ojca. Tak wyglądała nasza „emigracja” oczywiście przymusowa! Otóż miało to miejsce w poniedziałek po palmowej niedzieli w 1944 roku. Mój Ojciec dostał wiadomość od jakiegoś przyzwoitego człowieka, że jesteśmy na liście osób przeznaczonych na stracenie. Natychmiast zorganizował jakiś ciężarowy samochód i wyjechaliśmy jak to się mówi ” tak jak staliśmy”. Ja tylko doskonale pamiętam taki obrazek. Ponieważ siedziałam w szoferce między ojcem, a kierowcą i ten pan pyta Ojca czy nie ma wódki, bo żołnierz niemiecki stoi na jezdni i kieruje nas do obozu. Ojciec miał butelkę i obydwaj wyszli z samochodu w stronę tego żołnierza. Byłam dzieckiem i nie wiedziałam co znaczy obóz? Pamiętam, jak doszli do tego wojskowego i widocznie wręczyli mu ten alkohol, a on wtedy machnął ręką, że można jechać dalej. A jechaliśmy do Jarosławia, Ojciec tam miał rodzinę i tam się urodził. Pamiętam jeszcze taki szczegół, ten żołnierz był w mundurze i buty miał włożone w takie duże buty ze słomy. Wprawdzie była to już wiosna, ale temperatura była zimowa, dlatego wzięli mnie do szoferki, a moja Mama i mój Brat siedzieli z tyłu samochodu. Kończąc temat wyjazdu pamiętam ten moment kiedy dwaj panowie szli do tego Niemca w strudze reflektorów, scena jak z filmu! Z Żółkwi nie uciekaliśmy przed Niemcami  lecz przed Ukraińcami. Brat mojej Mamy – Michał nie zdążył i został zarąbany siekierą w Dzibułkach. Jak dotarliśmy do Jarosławia, nie mieliśmy mieszkania, więc tymczasowo „przytulił” nas brat mojego Ojca, który prowadził pracownię cukierniczą. W tej pracowni ja i mój Brat przez jakiś czas spaliśmy na stołach. Jak przyszedł ranek, Wujek robił ” pobudkę” i trzeba było wstawać, bo Wujek musiał robić ciasto. Nie pamiętam jak długo to trwało, ale wreszcie Ojciec postarał się o mieszkanie. A mieściło się ono w dawnej klinice laryngologicznej profesora Byliny. To był adres Kasprowicza 8. Bombardowanie Jarosławia przesiedzieliśmy w piwnicach Klasztoru Dominikanów, na węglu i kartoflach. Siedziało tam bardzo dużo mieszkańców miasta, było ciemno, nie mieliśmy świec i było ciągle słychać detonacje.

Emil i Katarzyna Domańscy do końca swego pobytu w Żółkwi prowadzili swój zakład fotograficzny. Jako fachowcy mieli bardzo dobrą opinię wśród lokalnej społeczności. Dokumentowali różne uroczystości zarówno rodzinne jak i wojskowe stacjonującego w Żółkwi 6 Pułku Strzelców Konnych. Wśród dobrych znajomych Katarzyny i Emila Domańskich były rodziny  Kasperskich,  Woźniaków, Podwysockich i Skrętów. W Jarosławiu Katarzyna i Emil  kontynuując poprzednie zajęcie, otworzyli  i prowadził zakład fotograficzny przy ul. Słowackiego. W tym czasie Aniela Podwysocka nadal korzystała z ich usług, przyjeżdżając z córkami fotografować się do nowego zakładu w Jarosławiu. Tak samo inni byli mieszkańcy Żółkwi nadal korzystali z usług żółkiewskich fotografów. Katarzyna Domańska zmarła tragicznie potrącona przez warszawski tramwaj w wigilię 1977 r.  natomiast Emil Domański zmarł w 1988 r. w Jarosławiu. Rodzinne tradycje fotograficzne kontynuowała córka Małgorzata Domańska.