Bogumiła Tarabańska, Wspomnienia

Moi rodzice Maria (z d. Streit) i Zdzisław Kotowie pochodzili ze Lwowa. Obydwoje z rodzin robotniczych. Ich rodzice też mieszkali we Lwowie. Wkrótce po zawarciu związku małżeńskiego w kościele pw. Św. Elżbiety we Lwowie mój tato Zdzisław oraz jego brat Mieczysław zaciągnęli się do wojska. Tato mój walczył pod Poznaniem i Kołobrzegiem, a w roku 1946 trafił do jednostki 2. Oddziału Ochrony Pogranicza do plutonu szoferów w Krośnie nad Odrą.

We Lwowie pozostała mama taty Katarzyna wraz z moją mamą. Mieszkały wówczas razem . Mama pracowała na kolei przy składaniu silników. Ojciec taty Stanisław już nie żył. Został pochowany we Lwowie. Z rodziny mojej mamy nie żyła też babcia Stanisława Streit. Również została pochowana we Lwowie. Rodzina mojej mamy mieszkała na Kleparowie, a tata na Zamarstynowie. Bracia mamy również trafili do wojska. Edward i Henryk byli
w jednej jednostce. Najstarszy Franciszek został wywieziony na Sybir. We Lwowie pozostał ojciec mamy Ludwik Streit z córką Bronisławą i malutkim wówczas Tadeuszem. Wkrótce dowiedzieli się, że muszą bezwarunkowo opuścić ukochany Lwów – do 4 listopada 1945 roku. W pośpiechu zostawili swój dobytek, pakując tylko drobne rzeczy. Myśl o tym, że nie ma dla nich miejsca w wyzwolonym spod okupacji niemieckiej Lwowie, pogłębiała tylko rozpacz. „Repatriowali” się na tzw. Ziemie Odzyskane. Tak znaleźli się w transporcie wysiedleńców. Spędzili tam jakiś czas, po czym osiedlili się
w Jarosławiu. Wciąż wierzyli, że jest to sytuacja przejściowa i że wkrótce wrócą do ukochanego Lwowa.

Moja mama zamieszkała w bloku oficerskim przy ulicy Poniatowskiego. Ojciec mamy Ludwik Streit otrzymał lokum na ulicy Spytka. Na szczęście wszyscy wrócili z wojny. W Jarosławiu również osiedliła się dalsza rodzina mojej mamy. Babcia Katarzyna Kot nie mogła się tu odnaleźć i wyjechała do Wrocławia. Tam też osiedlił się Mieczysław, brat taty. Wkrótce Ludwik Streit i pozostała rodzina przeprowadzili się na ulicę Wilsona. Mieszkali tam też moi rodzice i tam przyszły na świat ich dzieci: Krystyna, Bogumiła, Wiesław. To był cudowny okres w naszym życiu. Czas beztroskich zabaw i spotkań rodzinnych. Następnie przeprowadziliśmy się na ulicę Kraszewskiego, gdzie urodził się mój brat Witold.

Lwów we mnie zawsze budził wzruszenie. Za sprawą mojej ukochanej mamy i Jej cudownych opowieści czasami miałam wrażenie, że znam to miasto. Kiedy z mężem zwiedzaliśmy Lwów, nie kryłam łez. Spacerowałam ulicami, mając świadomość, że przechodziła nimi mama. Płaciła podatek w ratuszu, chodziła do kościoła św. Elżbiety, gdzie przystępowała do I Komunii Świętej, a potem brała ślub. Opowiadała, że Lwów był miastem wielu kultur
i wielu wyznań. Mimo tego żyli w zgodzie we wzajemnym poszanowaniu.

Mama miała bardzo ciężkie dzieciństwo, ale nigdy się nie skarżyła. Po śmierci swojej mamy, a było to w roku 1933, po narodzinach brata Tadeusza, to Ona zajęła się domem. Jako kilkunastoletnia dziewczyna matkowała rodzeństwu. Kochała bardzo swoją rodzinę. Dziadek Ludwik, ojciec mamy, był murarzem. Raz w tygodniu, w dniu wypłaty, robił z mamą zakupy. Nigdy się ponownie nie ożenił. Rodzina była bardzo zintegrowana.

Mama była wzorem dla mnie. Jak bardzo kochali Ją bracia świadczą listy, które do niej pisali podczas wojny. Przechowuję je do dziś. Kiedy wszyscy mieli już swoje rodziny, wciąż się odwiedzali. To mama nauczyła mnie wszystkiego – szycia, haftowania, sprzątania. Nasz dom zawsze lśnił. To dzięki Niej prowadzenie domu jest dla mnie przyjemnością. Powtarzała, że organizowanie to połowa pracy. Kiedy nie chciałam się czegoś uczyć, mówiła, że nawet jak raz w życiu mi się przyda, to warto. Do dziś zastanawiam się, jak dawała radę. Najbardziej zapamiętałam Jej cudowną lwowską kuchnię. Była przepyszna. Uwielbiane gołąbki z ziemniaków, kutia, knedle „szwabskie”, ryba po żydowsku, zupy. Kiedy robiła makarony, podśpiewywała lwowskie piosenki. Żyła nadzieją, że wróci do Lwowa. Niestety to marzenie nigdy się nie spełniło. Mama była dla mnie wzorem niedoścignionym…