Stefan Łaszkiewicz ur. 1940 r. w Zubkowie, pow. sokalski
„Ojciec, gdy wybuchła wojna został wcielony do Polskiej Armii, do pułku ułanów. Mama została na gospodarce sama. Stosunki początkowo między sąsiadami układały się prawidłowo.Bardzo dobrze żyliśmy po sąsiedzku z pewną Ukrainką, której nazwiska nie pamiętam. Z biegiem czasu robiło się coraz bardziej niebezpiecznie. I tak pewnego dnia do mojej mamy przyszła ta Ukrainka i powiedziała żeby mama uciekała bo słyszała rozmowę, że dzisiaj w nocy przyjdą nas zamordować. Mama wiedziała, że ta Ukrainka była dobrą kobietą, więc poprosiła, żeby pomogła się nam schować. Miejscem kryjówki okazała się spróchniała wierzba w podwórku tej kobiety. Mama zawinęła mnie w pierzynę – miałem wtedy ok. 2 lat – a był wówczas siarczysty mróz. Weszła do tej wierzby a Ukrainka obłożyła ją wokół drewnem na opał. Ponieważ jej dom był miejscem spotkań Ukraińców w nocy przychodzili po tę wierzbę i oddawali mocz. Mama wspominała, ze byliśmy cali mokrzy od moczu. Najbardziej bała się o mnie, żebym nie zaczął płakać. Gdy zrobiło się jasno uciekliśmy na posterunek niemiecki, a stamtąd Niemcy eskortowali nas do Bełżca. W trakcie drogi cały czas Ukraińcy nas ostrzeliwali. Po dotarciu do Bełżca wsiedliśmy do pociągu i tak dotarliśmy do Jarosławia. Zamieszkaliśmy u pewnej hrabiny w Konstantynówce, tam były baraki, w których mieszkaliśmy. Międzyczasie ojciec wrócił z wojny do miejsca naszego poprzedniego zamieszkania, ale nas tam nie zastał. Ukraińcy pojmali go, zaciągnęli do świetlicy, ciężko pobili i wyrzucili bo myśleli, że nie żyje. Ojciec jak odzyskał przytomność uciekł i tą samą drogą udał się do Jarosławia, bo jak słyszał, wszyscy w tym kierunku uciekali. I nie pomylił się – odnalazł nas i razem zamieszkaliśmy w tych barakach na Konstantynówce. Po wojnie ojciec zaczął pracować w Zakładach Mięsnych i zamieszkaliśmy na ul. 3 maja. Tam dokwaterowali do na p. Gilicińskiego. Mieliśmy tam tylko jedną izbę i odgrodzoną parawanem kuchnię. Później rodzice otrzymali mieszkanie na ul. Kraszewskiego. W latach 80-tych rodzice pojechali odwiedzić swe rodzinne strony. Po gospodarstwie pozostała jedynie stara grusza. Pamiątek rodzinnych żadnych nie posiadamy, gdyż mama uciekała ze mną w tym co miała jedynie na sobie. Wraz z nami uciekali z tej wioski siostry Ania, Marysia, Michalina Domańskie oraz ich rodzice – Stefan i Paulina, ale ich zabili w trakcie ucieczki Ukraińcy”